WIGILIJNA OPOWIEŚĆ PO MOJEMU
PAULINA DDA 2016-2017r.
Dnia 7 stycznia 2017 r. odbyła się moja pierwsza Wigilia dla DDA w Ośrodku w Siemianowicach. Jako uczestniczka weekendowej terapii dla DDA i DDDR 2016-2017r. miałam przyjemność być w grupie gospodarzy tejże Wigilii. Może zacznę od początku, bo poranek był nieciekawy.
Przyszedł ogromny mróz i bardzo bałam się, że nie dojadę na tak długo wyczekiwaną Wigilię. Samochód miał spore problemy aby odpalić, ale coś nade mną czuwało, jakbym już miała przy sobie jakiegoś Anioła Stróża. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło (dotarłam na miejsce), choć z tego podekscytowania pomyliło mi się, na którą godzinę mamy zajęcia i wyruszyłam dużo wcześniej.
Jadąc do Siemianowic nie bardzo wiedziałam czego się spodziewać na tym spotkaniu opłatkowym, jednocześnie byłam zdenerwowana i nie mogłam się doczekać. Po zajęciach i po obiedzie pełną parą ruszyły przygotowania do Wigilii. Jako gospodarze Wigilii musieliśmy ogarnąć wszystko do godziny 17-stej, bo na tą godzinę wszyscy goście zostali zaproszeni. No i zaczęło się: wynoszenie stołków, rozkładanie stołów, obrusów, serwetek, zapalanie świec, krojenie ciast, wykładanie sałatek, śledzi, ciasteczek i wielu innych smakołyków, które każdy z nas przyniósł.
Kiedy wyczułam, że w kuchni zrobiło się trochę luźniej, postanowiłam że wykorzystam ten czas na przebranie się i zadbanie o siebie. Tak właśnie zadbałam o siebie, z pełną premedytacją i zaangażowaniem ( zadbałam o każdy szczegół ) – kupiona na tą okazję sukienka, założona biżuteria, ułożona fryzura i poprawiony makijaż. Byłam szczęśliwa, że mogę poświęcić czas dla siebie w trakcie tej Wigilii – musiałam zrobić się na bóstwo i poczuć tą wyjątkowość tego dnia ( tego spotkania ), aby brać z życia pełnymi garściami. Nigdy wcześniej nie szykowałam się do Wigilii w ten sposób. W domu rodzinnym każdy z członków przystępował do wigilijnej kolacji w papuciach i tak jak chodził ubrany po domu, a dziś po raz pierwszy tak naprawdę poświęciłam sobie tak dużo uwagi i zadbałam o to, aby ten dzień był wyjątkowy łącznie ze mną. Po wyjściu z łazienki usłyszałam kilka bardzo miłych komplementów od moich współtowarzyszy, ale najmilszą rzeczą okazał się sms od mojego męża, który w tym momencie dostałam, a w skrócie brzmiał on tak: „Głowa do góry, cycki do przodu. Pokaż na tej Wigilii jaką jesteś piękną i mądrą kobietą, no ale to już pewnie wszyscy tam wiedzą. Bądź sobą jak na co dzień. Niech jeszcze jakaś grupa ludzi ma to szczęście i pozna taką cudowną i zjawiskową osobę jaką jesteś TY…więc do boju Pauluśka! Zacznij w siebie wierzyć, a będzie Ci łatwiej żyć.” No i czyż nie cudownie mieć takiego męża jak ja, który jako jedyny na świecie tak dobrze mnie zna i wiedział jak bardzo się stresuję? Dzięki temu smsowi miałam siłę do zmierzenia się ze swoimi słabościami i lękami. Z tą pozytywną energią wyruszyłam by pomagać dalej w kuchni, wykładać jedzenie i witać nadchodzących gości.
Na Wigilię przybyli absolwenci terapii DDA, osoby które są w trakcie terapii oraz kilku terapeutów – na czele Lech, Krzysiu (mój terapeuta), Mariusz, Ewa i jeszcze inni, ale osobiście ich nie widziałam. Ok. godz. 17 zaczął się ten wyjątkowy wieczór, czyli cudowny nastrój, przyciemnione światła, zapalone świece, w tle kolędy puszczone z płyty i najważniejsze Ci ludzie, którzy zaczęli się zbierać na Sali Sukcesów. Na salę wszedł elegancki Lech, w smokingu, z pięknym białym szalem, dzierżąc w ręku Biblię wszystkich nas przywitał. Przedstawił naszą grupę jako gospodarzy tej Wigilii, a następnie wszyscy zamilkli, aby wysłuchać czytanego przez Lecha fragmentu Biblii o Trzech Królach. Już wtedy poczułam, że mam mokre oczy, bo nigdy w domu rodzinnym czegoś takiego nie przeżywałam – żadnego czytania Biblii, wyciszenia się, uspokojenia, wprowadzenia w cudowny nastrój oraz nadania sytuacji pewnej powagi. Również fakt, że wszyscy byli tacy eleganccy nadał sytuacji ogromną powagę – to wszystko sprawiło, że byłam coraz bardziej podekscytowana i dumna z tego, że jestem ‘tu i teraz’. Po przeczytaniu Biblii nasz kochany Lech osobiście podszedł do każdego z nas i rozdał opłatek, po czym stwierdził, że zaraz nastąpi składanie życzeń ( nie grupowe, lecz indywidualne ), no i się zaczęło…
Jak zwykle w moim przypadku nie obyło się bez wątpliwości co do zrozumienia ‘instrukcji składania życzeń’, tzn. zaczęłam się zastanawiać komu mam złożyć życzenia, czy tylko mojej grupie weekendowej czy wszystkim na tej sali? Byłam święcie przekonana, że chodzi jedynie o naszą grupę ( tzw. ‘naszych, swoich’ ), ale gdy skończyłam składać życzenia ‘naszym’ nagle zorientowałam się, że ‘nasi’ składają życzenia również innym przybyłym gościom i wtedy poczułam lekkie zakłopotanie. Nie wiedziałam jak to ma wyglądać, jak sobie dam radę, jak mam zacząć i przede wszystkim co mam życzyć tym ludziom skoro ich nie znam?! Ku mojemu zdziwieniu te życzenia przyszły mi równie łatwo jak składanie życzeń ‘naszym’ – zrozumiałam, że przecież ja znam te wszystkie osoby, bo wszyscy jesteśmy DDA – jedną wielką skrzywdzoną rodziną, która ma w sobie ogromną moc. Tak bardzo zaangażowałam się w składanie życzeń, że bardzo zależało mi, aby nikogo nie pominąć, choć niestety nie do końca mi się to udało, bo niektórzy zaczęli opuszczać salę wcześniej, aby coś przekąsić. Składanie życzeń trwało do godz. 19, nigdy tak długo nie składałam życzeń, a tym bardziej tak wielkiej liczbie ludzi. Usłyszałam ogrom pięknych życzeń, których nigdy wcześniej nie usłyszałam. Były bardzo dojrzałe i przemyślane – czułam, że są specjalnie dla mnie. Tak bardzo chciałam zapamiętać niektóre z tych życzeń, które były dla mnie wyjątkowe, lecz niestety zapamiętałam niewiele ( to chyba z tego stresu oraz ilości życzeń ). Pamiętam jedynie fragmenty i te oto fragmenty pragnę zapamiętać i codziennie sobie je przypominać:
-mam być sobą i tylko sobą,
-mam się kochać i być dla siebie najlepszym przyjacielem,
-mam dbać o siebie, aby móc dopiero dbać o innych,
-mam wyzbyć się lęku,
-mam zaangażować się w 100 % w terapię, aby wynieść z niej jak najwięcej
-mam pamiętać, że moje życie dopiero się zaczyna ( ta nowa droga ), a jak terapia się skończy to nie oznacza ona końca, lecz początek czegoś nowego, reszta zależy ode mnie,
-mam być zawsze tak energiczną, uśmiechniętą i pozytywną osobą,
-a przede wszystkim, że jestem piękna i wyjątkowa, a niektórym osobom pomogłam swoją historią i swoją postawą.
Tych życzeń było mnóstwo, ale nie potrafię ich sobie teraz przypomnieć – może kiedyś mózg sprawi mi niespodziankę, choć w to wątpię, bo przecież ‘myślenie boli i jest szkodliwe’. Na koniec zostawiłam sobie składanie życzeń terapeutom i zaczęłam od Krzycha. Usłyszałam od niego piękną wyliczankę rzeczy, które już mam i jaka jestem, więc żartobliwie stwierdził , że chyba nie ma mi już czego życzyć. To było cudowne, o dziwo z taką łatwością dziś przyjmowałam komplementy, czego nie potrafiłam wcześniej. Uświadomiłam sobie, że skoro tyle osób schlebia mi w jakiejś kwestii, to może to nie jest ich miły gest, lecz szczera prawda i byłam w szoku ile razy musiałam coś usłyszeć, aby w to uwierzyć. Na sam koniec podeszłam do Lecha, nie planowałam co powiem, czułam że się denerwuję, ale bardzo było mi to potrzebne by zmierzyć się z kolejną przeszkodą w mojej głowie. Gdy podeszłam do Lecha, zerknął na mnie delikatnie się uśmiechając i jak dżentelmen pocałował mnie w dłoń – kolejny raz poczułam się wyjątkowo i jednocześnie przypomniałam sobie jak tak samo robił mój ojciec, gdy składał mi z jakiejś okazji życzenia. I zatkało mnie…, ale nie dlatego, że nie wiedziałam co powiedzieć tylko dlatego, że nie wytrzymałam przy Nim emocji, które się we mnie kotłowały, aż w końcu się rozpłakałam – nie mogłam nic powiedzieć…Wydusiłam na początek, że chciałam Mu podziękować za to co dla mnie, dla Nas robi i powiedziałam, że jest moim autorytetem. Jako dżentelmen nie mówił nic tylko cierpliwie słuchał, delikatnie wyciągając z rękawa chusteczkę higieniczną, którą mi podarował – jak zwykle przygotowany na każdą okazję. Widziałam blask w jego oczach ( uśmiech w oczach jeśli można to jakoś zobrazować )-chyba myślał wtedy ‘czyż nie piękną mam pracę?’. A potem życzyłam Mu zdrowia, aby zawsze był przy Nas i robił te piękne rzeczy, które robi. Życzyłam Mu by zbierał co roku coraz więcej plonów swojej działalności w postaci ‘uratowanych owieczek’, które przychodzą po pomoc do tego Ośrodka. A ten Ośrodek jest moim drugim domem i już zawsze tak będzie, a ludzie którzy tam pracują i się leczą są moją drugą rodziną.
Po tak pięknych życzeniach nie mogło zabraknąć momentu konsumpcji przepysznych potraw, a na rozgrzewkę ciepły posiłek, czyli zupa grzybowa osobiście przygotowana przez Lecha. Szwedzki stół odegrał dla mnie również ważną rolę – mogliśmy wszyscy wspólnie konsumować, jednocześnie rozmawiając i ciesząc się z każdej spędzonej razem minuty. Po skosztowaniu potraw wszyscy zebraliśmy się na Sali Sukcesów, rozłożyliśmy krzesła i ‘przyleciał’ Aniołek, który mam to szczęście znajduje się w mojej grupie i rozpoczął rozdawanie prezentów. Kasia, bo tak miał na imię Aniołek, na początku twierdziła, że była zestresowana rozdawaniem prezentów, ale wcale nie było po niej tego widać. Aniołek z przepiękną burzą czarnych loków obdarzył prezentem każdego kto znajdował się na sali. Oczywiście nie obyło się bez naszego ulubionego okrzyku ‘RWIJ!!!’, na który wszyscy ochoczo reagowali. Cudowna, rodzinna atmosfera i śmiechu bez liku. W tym roku ewidentnie górował zaparzacz do herbaty. Na podłodze było mnóstwo śmieci, to pozostałości po rozrywanych opakowaniach, ale na szczęście tu nikomu nie przeszkadzał ten jakże piękny bałagan. Mnie Aniołek obdarował również pięknym prezentem, otrzymałam książkę pt. ‘Życie! Refleksje na temat naszej drogi życiowej’ oraz czekoladę – z pewnością skorzystam z mądrych rad.
Po rozdaniu prezentów zostały rozdane śpiewniki z kolędami i kolędowaliśmy – oj, było głośno! Było tak głośno, że byłam dumna, iż znajduję się w środku, a nie na zewnątrz jako przechodzień. Na ten moment czekałam cały wieczór i choć byłam już delikatnie zmęczona, to chęć śpiewania kolęd w tak miłym gronie przy akompaniamencie gitar była silniejsza od zmęczenia. Tak naprawdę do tej pory nie wiedziałam co to znaczy śpiewać kolędy, bo w moim rodzinnym i patologicznym domu leciały w tle kolędy na płycie CD i nikt nie przywiązywał do nich wielkiej wagi. Śpiewanie to dla mnie coś nowego, ale coś bardzo przyjemnego bo uwielbiam śpiewać. Dopiero śpiewając poczułam, że będę mogła spełniona wrócić do domu. Cały czas przed oczami mam te uśmiechnięte twarze, które wspólnie kolędują i się radują. Lech świetnie potrafi Nas rozkręcić, dlatego kolęda ‘Gdy się Chrystus rodzi’ i jej refren ‘GLORIA’ każdy z nas dobrze zapamięta. Nie można też nie wspomnieć o kolędzie ‘O CIERPIOLE’, która od tej Wigilii będzie mi się zawsze kojarzyć tylko z Lechem. Śpiewałam całą sobą, bo tak mocno radowała mi się dusza, aż w końcu straciłam głos, a zmęczenie po tak emocjonującym dniu dało się we znaki.
Ja swoją Wigilię zakończyłam o 22 i o tej godzinie wyruszyłam w drogę powrotną, bo miałam przed sobą 50 km drogi. Reszta ekipy, choć nie pełnej, została i dalej kolędowała. Gdy dotarłam do domu, mimo iż byłam padnięta, z radością opowiedziałam mężowi jak się bawiłam na Wigilii. Uważnie mnie słuchał i cały czas się uśmiechał, zupełnie jak ja – czułam, że sam chciałby tam być.
I tak oto wspominam ten cudowny dzień, który na zawsze pozostanie w mej pamięci – to moja ‘Opowieść Wigilijna’. Nikt, ani nic nie zabierze mi tych wspomnień, a wiem że będą jeszcze inne. Dziękuję Lechowi, całemu Zespołowi i Wam kochani DDA za to co teraz odczuwam i chcę więcej, więcej, więcej!!!
Do zobaczenia na następnej Wigilii! 🙂
Paulina Sz.