Wyleczona ze wstydu
Zaczęło się od niezrozumienia. Chowałam się za fotelem, babcia i mama myślały, że przed tatą krzyżykiem drewnianym jak szablą mieczem walczyłam. W dziecięcej zabawie pokazywałam mamie, że to ona – teściowa mojego taty – mi tu nerwy wprowadza, ona jest ta mucha brzęcząca, ona talerze nerwowo na stole rozkłada, przez nią szyć nie mogę, bo igłę z reumatyzmem trzymała. Mnie ona przeszkadzała – mama mojej mamy – myślała, że jest taka fajna młoda koleżanka taty. Tacie dziadek przeszkadzał, bo papierosy w kuchni palił, dym było wszędzie czuć, u nas oprócz dziadka od nikotyny nikt nie był uzależniony. Ja chodziłam do szkoły w oparach alkoholu, papierosów i jeszcze nie wiadomo czym śmierdziałam, bo byłam jedynaczką ale jak goście, sąsiedzi przychodzili, to ja nie wiem, jak spałam, co robili. Do taty, przyszła pani komornik, zadawałam sobie wtedy pytanie: czy ona nie widzi, że to babcia mnie stresuje? Modliłam się wówczas, Boże niech ona da mi słowa wzmocnienia, niech napełnią mnie wiarą. Powiedziała coś w stylu, nie martw się. Inni mają gorzej. Chyba wtedy obudziła się we mnie chęć pracy z ludźmi i dla ludzi. Tak wielkie pragnienie obudziło się we mnie, znajdywać słowa, które choć jedno dziecko pocieszą na daną chwilę. Słowo ma moc. Dziadziuś dawał mi stoicyzm, pomagał w lekcjach, pokazał jak czytać z tarczy zegara godziny. Wypracowania z Języka polskiego sama pisałam. Miałam fantazję. ..
Z cyklu: Refleksje