Kiedy w listopadzie 2013 roku przekroczyłam „magiczną” trzydziestkę, pomyślałam, że teraz to dopiero życie się zaczyna. Sprawy jakoś się układały i nic tylko przeć do przodu. Do czasu, aż mój ówczesny spowiednik uświadomił mi z czym mam do czynienia. Ponad rok rozmów i mojego marudzenia, że w domu się nie układa, że nie cierpię spędzać czasu ze swoją matką, że mnie drażni, że ojciec mnie wkurza… Informacja zwrotna była dla mnie niezadowalająca i niezrozumiała, że do pewnych rzeczy trzeba dojrzeć, przerobić, najlepiej z psychologiem. Ale jak to z psychologiem? Po co mi psycholog?! Niedługo po moich urodzinach kolejna rozmowa. Spowiednik stracił cierpliwość i powiedział jasno: zachowujesz się jak DDA. Każdemu byś pomagała tylko sobie nie chcesz pomóc! To był moment, w którym mnie zatkało, bo poczułam, że ktoś obcy odkrył moją tajemnicę. To była chwila, która zabrzmiała dla mnie jak wyrok, jak coś strasznego, koniec świata, ogromny wstyd, zażenowanie. To pojęcie było mi znane, ale ja? DDA? To inni! U mnie w domu jest wszystko co trzeba. Ojciec tylko czasem się napije i jest z tego awantura. Ale przecież to nic wielkiego. Wszystko jest w porządku.
Wróciłam do domu z ogromnym ciężarem, z całą gamą przeróżnych uczuć i emocji, które mnie przygniatały. Zaczęłam szukać w Internecie wszystkich informacji jakie dotyczyły syndromu DDA. Zrobiłam test, jeden, drugi. No coś tam wyszło, ale ja w to nie wierzę. Jeszcze jest nadzieja, że on się pomylił. Jeszcze jest nadzieja na normalność. Byłam obrażona na spowiednika, wściekła, dumna, zawstydzona i trudno było mi przyjąć od niego pomoc jaką on miał dla mnie na wyciągnięcie ręki. Nie chciałam aby mi pomagał, nie chciałam pomocy. Żadnej. Chciałam zapaść się pod ziemię. Dwa tygodnie chodziłam jak zombie. Byłam przytłoczona tym co usłyszałam. Ktoś zdarł moją maskę, moje złudzenia, ktoś przekroczył moją granicę i to z taką łatwością, zupełnie jakbym na czole miała wypisane: Dorosłe Dziecko Alkoholika. Zbliżało się Boże Narodzenie, czułam się coraz gorzej. Napięcie rosło we mnie i w domu. Poprosiłam spowiednika o pomoc. Byłam w jednym ośrodku. Potem odesłano mnie gdzie indziej. Nagle zachorowałam i nie wiedziałam, co mi jest. Mój stan zdrowia znacznie się pogorszył i już na początku nowego roku trafiłam do reumatologa, a zaraz potem na przeróżne badania. Okazało się, że mój układ nerwowy nie wytrzymał takiego ogromu napięcia i emocji, dlatego wszystko odbiło się na układzie odpornościowym. W międzyczasie trafiłam do Pani psycholog Joanny Borczon. Porozmawiałam z nią i zachęciła mnie do przeczytania jej książki na temat terapii jaką przeprowadziła dla Dorosłych Dzieci w Anglii w Bracklesham. Czytałam książkę, odnajdywałam siebie w tych postaciach i ich historiach, wyłam, chorowałam i prawda docierała do mnie coraz mocniej.
Na drugim spotkaniu Pani Joasia zaproponowała mi udział w terapii grupowej, ale nie u niej, a w ośrodku w Siemianowicach. Z troską i przekonaniem stwierdziła, że tak będzie dla mnie najlepiej. Byłam już na tyle zdeterminowana, że umówiłam się i poszłam na pierwsze spotkanie chora, z gorączką, opuchniętą nogą, jednocześnie nadal ironizując, że nic mi nie jest i psycholog mi nie potrzebny. Mnie ta prawda po prostu bolała, bo byłam silna, twarda i samowystarczalna. Poza tym to zawsze ja udzielałam pomocy, nie na odwrót. Po uzupełnieniu kolejnego testu okazało się, że faktycznie syndrom DDA mnie dotyczy. Byłam przerażona i chciałam aby jak najszybciej mi to zabrano, uwolniono mnie od tego, bo to mnie gniecie, ściska, ściąga w dół. Poddałam się i postanowiłam wziąć sobie za cel przejście terapii edukacyjnej, grupowej i indywidualnej.
Starałam się aktywnie brać udział w organizowanych warsztatach w ośrodku. Wzięłam udział w wyjazdowej zabawie „Dziki Zachód” oraz w spotkaniu wigilijnym dla Dorosłych Dzieci. Otwierałam się, wypełniałam skoroszyty, robiłam ćwiczenia, czytałam książki, poznawałam nowych ludzi, rozwijałam się, zdobywałam wiedzę. Wypłakałam wszystko co mnie boli. Nauczyłam się przytulać, nie boję się już tego. Zaczęłam świadomie o siebie dbać: o wygląd, zdrowie, samopoczucie. Zaczęłam po prostu porządkować swoje życie.
Na przełomie maja i czerwca urządziłam swoją pierwszą wystawę fotografii, która odbywała się w Bytomiu w jednym klubie. Wypisywałam swoje sukcesy na kartce jeden po drugim, która wisiała w moim pokoju na szafie i byłam/jestem pod wrażeniem swojej osoby, wyjątkowości, wrażliwości, talentów. Podczas terapii ogarnęłam również temat wpływu innych ludzi na moje życie, dlatego postanowiłam zakończyć toksyczne relacje i związki. W innych przypadkach zdecydowałam się na zminimalizowanie i dystans w kontaktach.
Podczas tych dwóch lat, zrobiłam bardzo wiele rzeczy, których wcześniej się bałam, wstydziłam: poszłam na basen na aqua aerobic i cudownie się bawiłam, zaczęłam znowu jeździć samochodem, co wcześniej przyprawiało mnie o lęki, a teraz daje mi to świadomość, że mam kontrolę nad swoim życiem.
Jednym z największych odkryć dla mnie było to, że mam prawa, a nie tylko obowiązki. Że mogę, że mi się należy, że mam prawo mówić co myślę i co czuję. Zaczęłam otwarcie mówić o swoich uczuciach i emocjach oraz je nazywać. Przekroczyłam sporą część lęków. Jestem świadoma siebie i swojej tożsamości. Nie wstydzę się mówić o tym, co działo się w moim domu, że ojciec jest alkoholikiem. Przestałam za to siebie obwiniać, a pozwoliłam ojcu wziąć odpowiedzialność za siebie i za to co robi. Nie wstydzę się też prosić o pomoc i z niej korzystać, dlatego ostatnio wybrałam się do dietetyka aby jeszcze bardziej zadbać o siebie i zdrowie. Nie boję się rozstań i pożegnań, malować usta i paznokci na kolor wyraźniejszy niż nude, czy przeźroczysty. Nie zastanawiam się co ludzie o mnie myślą.
Bardzo cieszy mnie też to, że po mojej decyzji o podjęciu terapii zrobił się tzw. „efekt domino”, i zaraz potem na terapię kolejno zdecydowali się moi dwaj bracia, czy nasi wspólni znajomi. To nie jest też tak, że z końcem terapii nagle będzie wszystko pięknie i ładnie. Owszem, odczuwam lekkość bo zrzuciłam spory ciężar emocjonalny z siebie, chociaż wiem, że są rzeczy, nad którymi muszę popracować i chcę tego. Ale to tylko po to, że wiem, że to otwiera mi kolejne furtki, daje nowe możliwości i szanse.
Dzisiaj czuję się dobrze i jestem szczęśliwa sama ze sobą, lubię siebie. Po wyprowadzeniu się od rodziców mam kolejne plany i cele, które chce zrealizować. Z perspektywy czasu też bardzo się cieszę z tych trudnych rzeczy, bo widzę teraz ich wartość, a „szokująca rozmowa” ze spowiednikiem okazała się dla mnie najlepszym prezentem urodzinowym jaki mogłam sobie wyobrazić. Przyniosła bardzo wiele dobrego, czego nie jestem w stanie wszystkiego wymienić. Bardzo się cieszę z ukończenia terapii, to też dla mnie bardzo ważne. Z wdzięcznością kończę pewien etap życia, by rozpocząć kolejny.
Dagmara