Moja droga
Moją pracę końcową którą mam przyjemność Wam dziś zaprezentować rozpoczynałem wielokrotnie. Pomysły kłębiły mi się w głowie, część z nich zapamiętywałem część zapisywałem na kartkach. Kartki i myśli mieszał się i gubiły. Wszystko to stworzyło jeden wielki chaos. A życie wciąż nie pozwalało mi się skupić i stworzyć z tego jednej całości. Tak mijały miesiące, tygodnie i dni. Aż przyszedł tydzień ostatni. Jest piątek wieczór, ogień w kominku, siedzę sam w domu, wokół cisza, spokój i góry. Dobry moment do pisania. Przezornie zadzwoniłem do wszystkich ważnych dla mnie osób a później wyłączyłem telefon. Przede mną piętrzące się kartki i kłębiące się myśli. Wreszcie mogę pisać. Ale od czego zacząć? Spróbuję od tytułu: MOJA DROGA. Tak sobie wymyśliłem, że aby dojść do punktu w którym obecnie jestem trzeba było przejść długą drogę. Aby dojść do miejsca w którym obecnie jestem musiałem przejęć „swoją drogę”. Etapy na mojej drodze były różne, czasami długie a droga a była szeroka, czasami droga była kręte i niekiedy wyboista. Na każdym z jej etapów uczyłem się nią podążać. Przyszedł w końcu etap, w którym nie dałem rady. Pogubiłem się, Po prostu nie wiedziałem jak i dokąd pójść. Dlatego znalazłem się tutaj, w Siemianowicach, po to aby odnaleźć dalszy ciąg „mojej drogi” i nauczyć się nią kroczyć.
A jak zaczyna się moja droga? Zaczyna się w ciepłym, dobrym domu. Nigdy, naprawdę nigdy nie widziałem aby moi rodzice się kłócili. Swoje sprawy załatwiali wtedy gdy ja z bratem spaliśmy. Czemu o tym mówię? A no dlatego, że późniejsze, awantury były dla mnie zaskoczeniem i szokiem. Są chwile, kiedy miałem żal do rodziców o to, że chroniąc nas nie pokazali nam prawdziwego życia, nie przestrzegali przed zagrożeniami. Alkohol, mimo ciężkich czasów był w rodzinnym domu zawsze, stał w barku. I nigdy nie był źródłem trosk. Ja i brat, szukający wrażeń młodzi ludzie, podkradaliśmy go rodzicom i dobrze się przy tym bawiliśmy. Nigdy nie wyobrażałem sobie wtedy, że będzie on towarzyszył mi w tak istotny sposób w podczas mojej drogi.
Potem ślub z ukochaną, piękną i mądrą Olą, córka, syn i dziesięć najpiękniejszych lat mojego życia. To jest ten szeroki i prosty odcinek drogi. W tym czasie ładowałem swoje życiowe akumulatory, aby Energii starczyło mi na długo. Zakręt pojawił się nagle, był niespodziewany a moja droga zaskoczyła mnie. Okazało się, że mój brat pije częściej i mocniej. Jest alkoholikiem,. W tym czasie ma już rodzinę, i to ona najbardziej cierpiała. Jest rok 95. On, lekarz alkoholikiem ?, nie to jest nie możliwe. Alkoholik – to sąsiad który wiecznie przesiaduje w barze, pijak, ale nie mój brat. O terapii wtedy nikt jeszcze nie słyszał. Jedynym sposobem walki z alkoholizmem jest wszyty w skórę esperal. Jemu to jednak nie przeszkadza, pije i cierpi. Jako lekarzem, wiedział jak uśmierzać ból i poprawić sobie samopoczucie, wiedział nawet jak szybko wytrzeźwieć, Niestety awantury są prawie codziennie. Codziennie więc mam telefony: Jurek zrób z tym coś pomóż mu to twój brat. A ja, co ja mogłem? Wszystkie rozmowy z nim kończyły się awanturą. A ja miałem tylko jedną radę, przestań pić. Kiedyś przy takiej awanturze powiedział, że skończy ze sobą. Ja na to: to to zrób, a nie strasz wszystkich wokoło, wszyscy odetchną. Niestety zrobił to.
Świat się dla mnie zatrzymał.
Może właśnie ten fakt spowodował, że przegapiłem moment kiedy, moja żona zaczęła pić częściej i intensywniej. Pamiętacie, wspominałem, że w moim domu rodzinnym alkohol był zawsze w barku. W moim domu od pewnego momentu nie było barku. Wszystko wypijaliśmy na bieżąco. Myślę że znacie te momenty kiedy z byle głupoty robi się okazję do tego aby się napić. Ja nie byłem bez winy, Też lubiłem te chwile, kiedy wieczorem siadaliśmy na balkonie z drinkiem i wprawialiśmy się w dobry nastrój. Jak sobie uświadomiłem, że żona wprowadza się w dobry nastrój już od samego rana, to było już za późno.
To był drugi zakręt na mojej drodze. Od tego momentu moja droga, stała się kręta, wyboista i do tego zawsze była pod górkę. Trwało to około 8 lat podczas których musiałem się oswoić z myślą, że moja żona jest alkoholiczkę. To wtedy nauczyłem się sprzątać, gotować, prać i prasować, robić zakupy, po co? Aby w domu był spokój, aby nie było krzyków, aby dzieci nie widziały. Chciałem ją odciążyć od obowiązków. Bo ona zawsze miała ich za dużo. A ja miałem ciągłe poczucie winy, że robię za mało. Myślałem, naiwnie że jak będzie miała mniej lżej to nie będzie piła. (żona w tym czasie nie pracowała). Dzieci wiedziały, że jak mama śpi w ciągu dnia to nie należy jej budzić bo jak wstanie to będzie awantura. Było coraz gorzej. Nie raz szukałem jej w nocy. Nie raz bałem się wejść do domu. Zawsze Cieszyłem się kiedy ją znalazłem całą. Bałem się o nią bardzo, miałem przecież złe doświadczenia.
Do tego ciągłe ukrywanie faktu, że żona pije. Przed rodzicami, teściami przyjaciółmi. Do tego wstyd jak sąsiedzi zwracali mi uwagę na hałasy. Do tego płacz dzieci. Wreszcie Postanowiłem coś z tym zrobić, niestety robiłem to po swojemu. A więc: starałem się ją kontrolować, szukać ukrytych butelek, samemu chodzić na zakupy do tego sam przestałem pić. I co? Było jeszcze gorzej.
Każda impreza, spotkanie ze znajomymi, wyjście, urodziny kończyły się awanturą, bo przecież zawsze robiłem coś nie tak.
Zacząłem szukać pomocy. Znalazłem ją najpierw w Katowicach, w grupie AA przy jednym z kościołów. Udało mi się przekonać Olę aby tam poszła. Byłem najszczęśliwszym facetem na świecie kiedy zawiozłem ją na pierwsze spotkanie, Była tylko raz. (Przecież ona nie jest taka jak ci co tam chodzą). To była dobra lekcja pokory dla mnie. Dowiedziałem się, że tej Choroby nie da się wyleczyć cudowną tabletką, jedną wizytą. Od tego momentu zacząłem szukać informacji na temat choroby alkoholowej, ale do głowy mi wtedy nie przyszło, że ja również powinienem się leczyć. Wyszukałem w Internecie prywatny ośrodek terapii uzależnień w Bielsku. Skontaktowałem się z nimi i zaklepałem miejsce. Powiedziano mi, że muszę czekać na moment kiedy żona sama się zdecyduje pojechać a wtedy należy działać szybko. Taki moment nastąpił. Po ostrym piciu żona zdecydowała się. Ośrodek piękny, nowoczesny pełen osób takich jak żona. Byłem w 100 % pewien, że teraz to musi się udać, Kiedy w tym dniu wróciłem do domu poczułem ulgę. Postanowiłem w tym czasie nie korzystać z pomocy rodziców czy teściów. Postanowiłem prowadzić dom sam. Córka była już przecież w gimnazjum. Chciałem udowodnić Oli i sobie, że nie jestem życiowym nieudacznikiem który nie wie ile kosztuje kilo cukru w sklepie. Rozdzieliłem zadania pomiędzy dzieciaki i żyliśmy spokojnie. To taki prosty i jasny ale krótki odcinek mojej drogi. Po miesiącu żona wróciła. Wypoczęta, zadbana, piękna. Wszystko robimy od początku powiedziała. Rozpisaliśmy wzajemne obowiązki, żona poszła do pracy, zmieniliśmy nawet mieszkanie na większe. To miał być początek naszej nowej drogi. Cieszyłem się. Byłem pewien, że jest już po wszystkim.
Uszło mojej uwadze, to, że żona często wspominała o metodzie leczenia choroby alkoholowej poprzez „kontrolowane picie”. Ja już wcześniej oświadczyłem Oli, że nigdy z nią będę pić alkoholu i nie życzę sobie alkoholu w domu. Tu byłem konsekwentny. Nie przekonywały mnie jej zapewnienia, że przecież wieczorne wino z żoną przy świecach to nic złego. Potem było gorzej: „nie pijesz ze mną to na pewno mnie nie kochasz”. Już wtedy wiedziałem, że znowu moja droga stanie się kręta i wyboista.
Żona piła jakby więcej, i częściej. W domu w pracy, w samochodzie, zawsze sama. Dlaczego? Bo ma za dużo pracy, obowiązków, za mało czasu dla siebie. Po alkoholu zawsze jest agresywna i kłótliwa. Ja niestety znowu zacząłem podążać jej drogą, zapomniałem o swojej. Doszło do tego, że została wezwana do swojego szefa i on nakazał jej leczenie. Oczywiście winnym byłem ja bo na pewno musiałem donieść, że pije w pracy. A ja głupi usprawiedliwiałem się. Pokazywałem maile, SMS i chciałem udowodnić że to nie ja. W domy awantury w najgorszym stylu. Bo przecież ona jest trzeźwa, to ja jestem jakiś chory. Wszędzie widzę alkohol. A ta butelka w torebce – to ktoś jej ją podrzucił. No bo przecież ona nie pije, Terapia, (już druga) oczywiście uczęszczała, (kilka tygodni) a po niej odreagowywała „Żołądkową gorzką”. Dzięki tej „terapii utrzymała pracę”. Córka po maturze oświadczyła, że chce studiować gdzieś dalej, byle nie w domu. Rozumiałem ją. Zostaliśmy we trójkę. Mój syn, był już dorastającym nastolatkiem. Zawsze chadzał swoimi drogami, szkoła – byle do następnej klasy. Nie wdawał się w kłótnie z mamą, zamykał się w pokoju, oddalał się. Miał jednak takie chwile, kiedy wybuchał. Wiedziałem, że jak nie zareaguję to skończy się rękoczynami. Wykorzystywał tą trudną sytuację dla własnych celów.
Dwa lata temu zmarła nagle moja mama. To trzeci mocny zakręt na mojej drodze. Znała naszą sytuację, starała się nie wtrącać. Zawsze traktowała Olę z szacunkiem. Żona nie pałała do niej miłością. Ale śmierć teściowej była dobrym powodem do tego aby pić. Po dwóch tygodniach nie wytrzymałem, najpierw zamieszkałem z ojcem, (miałem pretekst, to przecież stary samotny człowiek), potem wynająłem mieszkanie i wyprowadziłem się. Syn nie chciał pójść ze mną. Dlaczego? Twierdził, że będzie miał za daleko do szkoły. Później dowiedziałem się dlaczego. Z żoną Uzgodniliśmy sprawy finansowe, a wychodząc powiedziałem, że czekam rok, jeśli podejmie leczenie to wrócę, jeśli nie to wniosę o rozwód.
Zacząłem żyć spokojniej. Wtedy właśnie, podjąłem decyzję o opuszczeniu firmy „korporacyjnej” w której pracowałem 18 lat i dorobiłem się tam nawet dyrektorskiego stołka. Rzuciłem to, założyłem własną firmę i miałem szczęście. Udało się. Powoli wszystko zaczęło się układać. Kiedy dzwoniła do mnie żona a ja wyczułem, że była pijana – przerywałem rozmowę. Miałem spokój.
Było jednak coś co bardzo mi doskwierało, mimo wsparcia córki i przyjaciół – to była to samotność.
Od czasu do czasu, spotykaliśmy się z żoną aby uzgodnić różne sprawy. Przypominały mi się wtedy miłe chwile – to te proste i szerokie odcinki mojej drogi. Pewnego dnia córka zaprosiła nas oboje do siebie i oznajmiła, że planuje ślub. Do tego żona przyznała się, że rozpoczęła terapie, już trzecią, tutaj w ośrodku w Siemianowicach. Piszę, „przyznała się” ponieważ zawsze uważała to za swoją sprawę i nie chciała o tym rozmawiać. Poza tym widziałem, że nasilają się problemy z synem. To wszystko spowodowało, że wróciłem. Po powrocie żona poprosiła mnie, abym i ja poszedł na terapię. Na początku nie widziałem sensu, potem wiedziałem, że muszę coś zrobić ze sobą, bo tym razem to ja nie wytrzymam. Widziałem przecież, że Żona znowu robi ten sam błąd: chodzi na terapię i pije.
Poszedłem i trafiłem na samego szefa _ Lecha. Od razu nawiązaliśmy kontakt (to właściwy człowiek na właściwym miejscu) trochę szorstki, dosadny ale fachowiec. Taki mi pasuje. To on przekonał mnie do terapii grupowej, Grupa edukacyjna. Nie będę wam opisywał, czego się tam dowiedziałem, ponieważ wy dowiedzieliście się tego samego. Powiem wam tylko tyle, że z jednej strony cieszyłem się na każdy wtorek a z drugiej strony patrząc wtedy na Asię, Laurę Grażynkę, Anię jedną drugą i trzecią, Adę, Lidkę, Anitę, Dorotkę, Mariolę, Celinę, i wiele innych osób które przychodziły i odchodziły, miałem wątpliwości. Często pytałem siebie: CO JA TUTAJ ROBIĘ? Po pierwsze jestem jedynym facetem w tej grupie, po drugie nikt mnie nie bije, po trzecie mogę w każdym momencie odejść od żony, po czwarte jestem niezależny materialnie, po piąte– chyba wam PANIE przeszkadzam. Później okazało się, że jestem jedynym facetem w ogóle na terapii osób współuzależnionych. Bo przecież kolega Janusz który przez moment pojawił się na terapii był tylko epizodem. Niestety żona po trzech miesiącach uznała, że wie już wszystko i nie potrzebuje dalszej terapii. Ja, się wtedy zaparłem, skończę edukacyjną, będę do bólu konsekwentny. Muszę przecież nauczyć się chodzić „moją drogą”. Dodatkowo, przedłużyłem sobie grupę edukacyjną i skończyłem ją dopiero w czerwcu. Co dalej? Na decyzję dałem sobie 2 miesiące, pomyślę po wakacjach. Ten czas zaczął się bardzo dobrze, od ślubu córki, Jeden z piękniejszych dni na mojej drodze. Żona trzymała się dzielnie.
Niestety w połowie tych wydawało by się beztroskich miesięcy wakacji dopadł mnie kolejny zakręt to już czwarty.
Mój syn oświadczył mi, że jest gejem. Dla mnie był to szok. Do dzisiaj mam z tym duży kłopot. Nie będę zanudzał was okolicznościami tego wydarzenia ale powiem tylko tyle, że były dramatyczne.
Już świta, Świat budzi się do życia a ja powoli zbliżam się do końca mojej drogi.
A żona? Znowu miała powód do zapijania trosk. Wiedziałem wtedy, że mam dwa wyjścia: odciąć się od tego wszystkiego, rzucić to, odejść na dobre, lub pozostać ale ZADBAĆ O SIEBIE. Widzicie, że jestem tutaj i szczęśliwie kończę „jedynkę”.
Nauczyłem się tutaj dbać o siebie. Przestałem się wstydzić za innych. Nauczyłem się odpowiednio reagować na wszelkie trudne sytuacje życiowe. Nie tylko te związane a alkoholem.
Ten rok był dla mnie bardzo trudny i chyba tylko dzięki terapii z Lechem, oraz wspaniałymi terapeutkami Ewami, i dzięki wam dziewczyny zachowałem spokój. Znalazłem swoją drogę. Już wiem gdzie i jak mam iść. Dziękuję Wam za to.
Tak na marginesie, żona rozpoczęła w marcu kolejną, czwartą terapię, niestety już ją zakończyła. Ja jednak głęboko wierzę w to że cud się w końcu kiedyś wydarzy.
Tak więc mam wiarę, nadzieję i miłości. Ta ostatnia jest z nich największa.
Jurek