List pożegnalny do alkoholu
Zebranie się do napisania tego listu zajęło mi prawie rok. Nie odczuwam potrzeby jakiegokolwiek kontaktu z Tobą nawet w formie listu, lecz niektóre sprawy muszą być doprowadzone do końca, więc tak czynię.
Niechętnie przypominam sobie nasze kontakty. Rówieśnicy opowiadali super historie, jakie przeżywali integrując się z Tobą. Ja byłem chyba jakiś inny – nie tylko mi nie smakowałeś, ale na drugi dzień miałem problem z powrotem do grona żywych. Oczywiście, przed nikim się do tego nie przyznawałem, udając jak to fajnie jest być na bani.
W szkole średniej nasze spotkania były coraz częstsze, Ty jakoś wyładniałeś i poprawiłeś się w smaku. Wtedy nam było ze sobą najlepiej – dodawałeś mi animuszu, pewności siebie. Z milczka zmieniałeś mnie w duszę towarzystwa, z nieśmiałego małolata transformowałeś w lwa parkietu. Nawet zakuwanie do matury w bliskiej Twojej obecności było do zniesienia.
Gdy podjąłem pracę zawodową miałem możliwość poznać Twoją liczną rodzinę, zwłaszcza tą z zagranicy – zarówno zachodniej, jak wschodniej. Wtedy to nasza luźna towarzyska znajomość przeobraziła się w stały, trwały związek. Ty w stosunku do mnie byłeś bardzo nonszalancki – przychodziłeś w coraz większym gronie, ja nie do końca byłem Ci wierny, zwłaszcza po kłótniach z żoną, matką, z szefem w pracy. Próbowałem poderwać innych znajomych – antikol, esperal – lecz tylko przelotnie, bez głębszego uczucia. Mimo, iż Twój obraz w moich oczach się zmienił byłeś stanowczy, nie znosiłeś sprzeciwu, władczy, a nawet arogancki, ja wciąż do Ciebie lgnąłem.
Gdy zacząłem „dzięki” Tobie poznawać topografię śląskich miast – Sosnowiec, Bytom, Chorzów, Katowice – a zwłaszcza standard tamtejszych izb wytrzeźwień – to nieco nie do siebie zniechęciłeś. Trzydzieści pobytów w ciągu dwóch lat w tych instytucjach i siedem koła w plecy to nie było miłe. Do tego jakiś mało wyrozumiały ciągle czepiający się, zwłaszcza w poniedziałki, szef w pracy – doprowadziły do naszej pierwszej separacji – Gorzyce 2009r.
Miałeś wówczas przez ponad rok zakaz zbliżania się do mnie. Byłem wówczas WIELKI, zmotywowany, oświecony, naprawiałem świat, innych, aż dziw, że nie zostałem kaznodzieją wśród „trędowatych” pijących.
No i dupa. rak pokory, duma, pewność siebie zgubiły mnie, odwiedziłeś mnie i zostałeś przez pół roku. Kolejne Gorzyce – 2011r. Wyostrzył mi się słuch, terapeuci zaczęli mówić ludzkim głosem. Kolejny rok abstynencji – ciągła walka z Tobą i ze sobą – dlaczego ja? ilu udaje się wrócić do picia kontrolowanego? Statystyki, „cudowne uzdrowienia” – może to właśnie ja jestem tym wybrańcem? Próba – DUPA. Jednak nie ja!!!
Trzeci raz wstaję spod krzyża. Trudne trzy lata nie walczę już z Tobą, zbyt dużo razy dałeś mi w pysk, a nawet poniżej pasa. Zaczynam widzieć otoczenie, Kaszpirowski mi nie pomoże, jestem najnormalniej w świecie chory. F10.2 to CHOROBA. Ludzie żyją z cukrzycą, nowotworem, zawałem. Jeśli stosują się do zaleceń żyją dłużej.
Mesjasz podnosił się trzy razy, ja podniosłem się czwarty w marcu ubiegłego roku. Nie jest lekko, łatwo i przyjemnie, ale czy ktoś mi to obiecywał? Pracuję nad sobą, jestem świadom oczekujących mnie głodów z Twojej strony, nie lekceważę Twojej obecności, uznaję Twoją wyższość i nie chcę już nigdy tego podważać.
Zawsze warto być CZŁOWIEKIEM, choć tak łatwo zejść na psy.
Wigilia jest zawsze WTEDY, gdy tego CHCEMY.
Żegnam.
Trzeźwiejący Marcin