Ja, Andrzej, Trzeźwy człowiek sukcesu, czyli opowieść o Syzyfie, poduszce i kurtce.
Syzyf był założycielem i królem miasta Efyra. Był bystrym i sprawnym władcą. Miasto pod jego rządami rozkwitało. Syzyf był też ulubieńcem bogów, w szczególności Zeusa, który zapraszał go na olimp na swoje imprezy. Syzyf miał tę wadę, że był złodziejem i z imprez na olimpie podkradał bogom ambrozję, która dawała mu długowieczność i doskonałe zdrowie i kondycję. Był też plotkarzem i często przynosił śmiertelnikom ploteczki znad olimpijskiego biesiadnego stołu. Syzyf lubił brylować potem w towarzystwie śmiertelników. Syzyf lubił imprezować. Syzyf lubił się popisywać. Bogowie bardzo długo mu pobłażali, ale w końcu Syzyf zdradził jakiś sekret Zeusa, czym naraził Boga na wielkie nieprzyjemności. Zeus postanowił zabić Syzyfa. Ten jednak był na tyle przebiegły, że uwięził w piwnicy boga śmierci Tanatosa. Konsekwencją tego faktu było to, że ludzie przestali umierać. Syzyf był bezpieczny. Był przecież taki zaradny i taki sprytny. Naturalnie uwięzienie Tanatosa nie uchodziło uwadze bogów Olimpu zbyt długo. Gdy wyszło na jaw, że do hadesu nie przypływają nowe dusze, bogowie odszukali i uwolnili Tanatosa. A Syzyf został zabity. Jednak przed śmiercią zdążył wydać swojej żonie polecenie, aby nie dopuściła do tego, aby podczas pogrzebu wkładać mu monety w usta. W ten sposób Syzyf nie będzie miał jak zapłacić przewoźnikowi Charonowi za przeprawę przez Styks. Żona spełniła życzenie Syzyfa a on po śmierci błąkał, jęczał i zawodził nad brzegiem Styksu, ale wskutek swojego fortelu nie mógł być przewieziony do krainy umarłych. Hades ostatecznie postanowił, że Syzyf wróci do krainy żywych by dopilnować swojego pochówku. Naturalnie po powrocie na ziemię. Syzyf ani myślał wywiązać się ze swojego zobowiązania i żył na ziemi jeszcze bardzo długo. Jako zawrócony znad brzegu Styksu nie był ani żywy, ani martwy. Syzyf był taki sprytny. Taki przebiegły. Taki zaradny. Bogowie ostatecznie przypomnieli sobie o Syzyfie, Tanatos ściął mu włosy i zabrał przebiegłego króla do podziemi. Wtedy Bogowie dali mu zadanie, aby wtoczył na szczyt góry ogromny okrągły głaz. Syzyf ochoczo zabrał się do roboty. Był przekonany, że nie zajmie mu to zbyt dużo czasu i będzie miał to z głowy. Głaz ma jednak tę cechę, że tuż przed szczytem wyślizguje się z rąk i spada do podnóża góry. Syzyf swoją pracę musi zaczynać od nowa i tak przez wieczność. A taki był zaradny. A taki był sprytny.
Niektórzy widzą w micie o Syzyfie naukę o nieuchronnej karze, za brak szacunku dla Bogów. Niektórzy widzą w niej ogólną naukę o tym, że nasze czyny mają nieuchronne konsekwencje. Niektórzy w archetypie Syzyfa widzą kogoś okrutnie skazanego na wieczną karę. Niektórzy zupełnie fałszywie idealizują Syzyfa jako niezwykle konsekwentnego wykonawcę wyroku zesłanego przez bogów. Jednak ja widzę to zupełnie inaczej.
Widzę w Syzyfie metaforę nałogowca, któremu przez bardzo długi czas uchodziło wszystko płazem, który fortelem i kłamstwem potrafił – w swojej ocenie – wymiksować się z najgorszej opresji i który bardzo długo uciekał przed konsekwencjami swoich zachowań. Syzyf był przekonany o swoim sprycie, ale w rzeczywistości wpadał ze złej sytuacji w jeszcze gorszą. Ostatecznie stracił wszystko. Syzyf nie przejmował się swoimi zobowiązaniami, nic nie robił sobie z obietnic, które składał a w ostateczności za swoje krętactwa został skazany na okrutną karę.
A na czym polega owa kara? Czy to konieczność taszczenia głazu na szczyt góry przez wieczność. Otóż nie. Kara zesłana na Syzyfa przez bogów jest dużo bardziej okrutna. Oto Syzyf ma przed sobą zadanie niemożliwe do wykonania samemu, a pozbawiono go możliwości uznania własnej bezsilności. Pozbawiono go możliwości autorefleksji, że zadania nie da się wykonać samemu. Nie da się wykonać bez pomocy. Jest takie powiedzenie, że obłędem jest robić w kółko to samo i oczekiwać innych rezultatów. I tak jest w tym przypadku. Karą Syzyfa nie jest wykonywanie pracy przez wieczność, ale skazanie go na wykonywanie zadania w niewłaściwy sposób. Bez pokory. Bez uznania swojej bezsilności. Bez szukania pomocy. Bez wsparcia z zewnątrz. W przekonaniu „kto da radę jak nie ja”.
Taki był zawsze samodzielny. A taki był zaradny.
Historia zasłyszana na grupie: Matka z córką ścielą łóżko. Normalna codzienna czynność. Córeczka usłyszała gdzieś słowo „zaufanie” i pyta. „Mamo, co to jest >zaufanie<”? Matka zamyśliła się krótką chwilę i powiedziała. Widzisz tę wielką poduszkę? Zaufanie jest właśnie jak ta poduszka. Można się na niej położyć. Można się do niej przytulić. Sprawia, że jest nam przyjemnie. Przytulamy się do poduszki i czujemy się bezpiecznie. Jest miękka i miła. Jeśli rozwalimy poduszkę, to nie będziemy już mieli zaufania. Będziemy mieli wielki bałagan. Pierze nie jest już takie przyjemne. Wszędzie go pełno i nie będzie się do czego przytulić. Oczywiście należy potem sprzątać i mozolnie wkładać do poszewki piórko po piórku. To bardzo trudna i żmudna praca. Odzyskiwanie utraconego zaufania. Znacznie łatwiej i lepiej jest szanować zaufanie, gdy się je ma, niż odzyskiwać zaufanie utracone. Naprawianie poduszki zajmuje bardzo dużo czasu. Jeśli wykażesz się troską i wytrwałością, to będziesz mogła wypełnić tę poduszkę pierzem. Jednak bardzo trudno jest doprowadzić poduszkę do poprzedniego stanu. Jeśli się przyłożysz, z czasem poduszka znowu będzie jako tako wyglądać, ale nigdy nie będzie już taka jak na początku. W dodatku pierze z poduszki ma to do siebie, że ukrywa się w różnych zakamarkach i potem potrafi wyłazić latami. Ciągle pojawiać się nie wiadomo skąd. Kłując i przypominając, że poduszka zaufania nie jest już taka jak kiedyś.
Był zimny poranek listopada 2018 roku. Domek w lesie nad jeziorem. Wyszedłem ciepło ubrany na taras. Poczułem na twarzy chłodne powietrze. Wziąłem głęboki wdech. Lodowaty podmuch wdarł się przez nozdrza do płuc. Zapach mokrego jesiennego lasu. Trochę bagiennego zapachu szuwarów. Trochę grzybowy zapach dębiny. Dużo aromatu sosny. Nie licząc małżeńskiej sprzeczki dwóch kaczek w trzcinach, dookoła cisza. Słońce za gęstą pokrywą chmur. Liście spadają z drzew i jest jeszcze dość kolorowo, ale jednocześnie bardzo spokojnie. Termometr pokazuje zero stopni.
Włożyłem do uszu słuchawki, uruchomiłem aplikację do biegania. Głos w słuchawce powiedział mi jak bardzo się cieszy, że zaczynamy trening. Wspólny trening. Zaczynam biec. Dotąd nie lubiłem biegać a w szczególności nie lubiłem biegać w chłodzie. Ale jest robota do zrobienia. Głos w słuchawce nagrany lata temu tysiące kilometrów stąd informuje mnie jak szybko biegnę i w ogóle jak ważny jest codzienny trening. Po krótkim wprowadzeniu pozostaje sam ze swoimi myślami i biegnę. Rozmyślam o tym co zrobiłem przez ostatnie lata. O tym jak zacząłem terapię. O tym jak długo ją symulowałem. O tym jak pracowałem nad sobą, ale tak nie za intensywnie, żeby przypadkiem nie było nieprzyjemnie. Widziałem ostatnio w internecie mem. Był na nim mężczyzna z wąsem i napis „jeśli chcesz coś zmienić w swoim życiu, musisz tylko zmienić coś w swoim życiu”. Bardzo mnie kiedyś śmieszył. A teraz myślę, że to genialna myśl. Bardzo wielu ludzi (czyli przede wszystkim ja), chciało zmienić swoje życie, ale tak, żeby wszystko pozostało po staremu. Chciałem pracować nad sobą, ale żeby się nie spocić. Anglicy wymyślili farbę Hammerite. Sprzedają ją teraz na całym świecie. Farba do zardzewiałego metalu. Maluje się rdzę i jest po kłopocie. Kiedyś jeden facet powiedział mi, że to wielka ściema. Nie da się pomalować rdzy. Pomaga tylko na chwilę, a potem okazuje się, że pod spodem robi się coraz większy syf. I ostatecznie wszystko odpada. Należy zedrzeć rdzę do gołej stali. Potem zabezpieczyć, zagruntować i dopiero potem pomalować. To jest jedyna metoda – mówił. Rdzy się nie da pomalować. A Carter mi napisał na plakacie na obozie, że tam, gdzie warto dotrzeć nie ma dróg na skróty. Biegnę dalej. Bieganie po lubuskiej wsi jest niesamowite, bo biegniesz cały czas po pagórkach. Kilkadziesiąt metrów pod górkę i kilkadziesiąt z górki. W dodatku droga wije się między polami i zagajnikami. Co chwile coś wyłania się zza zakrętu. Nie wiesz, czy za chwilę będzie trudniej, czy będzie łatwiej. Nigdy nie jest płasko. Dobrze jest się przygotować.
Kiedyś biegałem bez przygotowania. Kto da radę jak nie ja. Startowałem przed siebie i potem miałem zadyszkę. Albo kolkę. A po wszystkich biegackich zrywach się przeziębiałem i po kilku treningach odpuszczałem, bo łapałem gorączkę. Wszystko na łapu capu. Bez przygotowania. Na wariata. Byle się popisać na fejsie, że przebiegłem. Ciągła popisówka i szukanie poklasku. A potem angina. I tak raz za razem. Wysiłek, chwilowa satysfakcja i potem kamień wyślizguje się z rąk i turla się w dół. A ja zawracałem i zaczynałem od nowa, raz za razem tak samo, jak ten ciul.
Głos w słuchawce mówi mi, jaki jest ze mnie dumny, że przebiegłem już połowę dystansu. Kolejne podbiegi pod pagórki dają trochę w kość, ale to przyjemny wysiłek. Uczciwa praca daje satysfakcję. Sukcesy osiągane dzięki krętactwom już tak nie cieszę. Czułem poczucie winy. Czułem wewnętrznie, że oszukuję. Do ośrodka przyszedłem pierwszy raz pięć lat temu. Ale pierwsze lata to była praca na pół gwizdka. Chodziłem na grupę. Jeździłem na zgrupowania terapeutyczne. Pisałem prace. Zamalowałem trochę rdzy. Nikt się nie zorientował, że niewiele w życiu zmieniłem. Niewiele zmieniłem, więc niewiele się zmieniło. Ależ byłem sprytny i przebiegły.
W terapii na poważnie jestem ponad dwa lata. I zmieniam siebie bezustannie i zmieniam wszystko dookoła mnie. Nauczyłem się traktować siebie poważnie. Jestem dla siebie najważniejszy. Gdy zacząłem traktować siebie poważnie, inni też zaczęli mnie tak traktować. Nie wszyscy i nie od razu. Ale to proces. I nie da się go przyspieszyć. Moje relacje z innymi ludźmi też zmieniłem. Konsekwentnie napełniam swoją rozprutą poduszkę zaufania. Pewnie nie będzie taka jak dawniej. Bo nic nigdy nie jest takie jak dawniej, ale będzie na tyle odbudowana na ile to możliwe. Tego chcę. To moje zobowiązanie.
Zalecenia działają, tylko gdy się do nich stosować. Antybiotyk działa tylko jeśli przyjąć zalecaną dawkę. Czy wiecie, że bieżnia elektryczna jest najczęściej kupowanym przyrządem gimnastycznym w USA? Ludzie kupują bieżnię i ustawiają ją w domu w przekonaniu, że zapewni im dobrą kondycje, ale na niej nie ćwiczą. Co to ma być? Jakieś feng shui? Sen szaleńca. Tysiąc razy nie dałeś radę wtoczyć kamienia pod górę to znaczy, że robisz coś nie tak. Zgłoś się po pomoc. Zapytaj o radę kogoś, komu się udało. Jak mawiał poeta „nie mam już dawnego entuzjazmu do popełniania błędów”. Nie ma na to mojej zgody.
Zaczyna padać zamarzający deszcz. A może deszcz ze śniegiem. Biegnę pod górę. Dystans do domu mam jeszcze dosyć odległy. W pierwszej chwili się przestraszyłem. Ale po chwili zauważyłem, że czuje zimne krople na policzkach i że mi to nie przeszkadza. Doskonale się przygotowałem. Założyłem odzież termoaktywną i dwie bluzy. Mam świetne buty, czapkę i rewelacyjną kurtkę. Biegnę dalej. Przyspieszam. Myślę sobie, że moja aktualna trzeźwość, moja uważność, mój HALT, moje planowanie, moje sporządzone listy zadań, moje napisane prace, są jak ta kurtka. Jestem już teraz w innym miejscu. Jestem solidnie przygotowany. Wiem, że na dworze jest zimno a ja mam długą drogę i często jest pod górkę. Jestem świadomy warunków dookoła, ale chłód mnie nie przenika. Nie daję się złamać trudnościom. Przewidziałem je i się przygotowałem się najlepiej jak mogłem. Nie zmienię warunków pogodowych, ale mogę być na nie najlepiej, jak to możliwe przygotowany. Głos w słuchawce podaje mi jak szybko biegnę mówi mi, że pobiłem mój rekord prędkości na tym dystansie. Czyli da się. Zrobiłem to. Zastosowałem się do zaleceń. Słuchałem ludzi, którzy osiągnęli sukces. Nie jestem Syzyfem. Praca nad sobą nie musi być udręką, ale wspaniałą przygodą, jeśli podejdę do niej poważnie. Jeśli będę zamalowywał rdzę, to kamień będzie się staczał ciągle w dół i będę musiał zaczynać pracę na nowo. Pomagało mi wielu fantastycznych ludzi, kuracjuszy i terapeutów i mądre książki i wsparcie bliskich. Jestem im ogromnie wdzięczny za pracę i czas. Ale, żeby to działało, to ja muszę wykonać pracę. To ja chcę pracować. Czasami na 90 a czasami na 120 procent. Ale to działa i działać musi mać. Tak jak bieżnia działa, gdy się na niej biega.
Głos w słuchawce mówi mi, że przebiegłem zalecony na dzisiaj dystans. Nagrany dawno temu, daleko stąd głos gratuluje mi dzisiejszego osiągnięcia. Satysfakcja jest ogromna. A ja jestem ciekaw co będzie za tym pagórkiem. Jutro pobiegnę kawałek dalej. Jestem już ciekawy tego co mnie spotka na następnym odcinku. Jestem doskonale przygotowany. Ja Andrzej, jestem teraz najlepszą dotychczas wersją siebie.
Ja Andrzej, jestem trzeźwym człowiekiem sukcesu.