Wstępem
Piszę ten tekst, będąc jeszcze pod wrażeniem niedawno zdanego egzaminu certyfikacyjnego, z myślą o tych, którzy noszą się z decyzją o zostaniu instruktorem terapii uzależnień.
Na „haju” terapeutycznym….
Ostatnimi czasy coraz częściej słyszę, że ten lub ów pacjent chciałby zostać terapeutą uzależnień. Uśmiecham się pod nosem, bo część osób deklarujących swoją gotowość do pomagania innym, sami jeszcze takiej pomocy terapeutycznej potrzebują. Bywa, że po kilkunastu miesiącach abstynencji, kiedy przykre doświadczenia zdrowotne wynikające z picia poszły w zapomnienie, wyraźne też są zmiany w życiu w związku z utrzymywaniem abstynencji, przychodzi taki moment, w którym odzywa się potrzeba pełnienia „misji”.
To prosty mechanizm – przez tyle lat w poczuciu winy, upodleniu i upokorzeniu w związku z piciem, poprzez decyzję o przerwaniu błędnego koła, podejmując leczenie, pacjenci odzyskują godność osobistą, mogą i mają prawo myśleć, że w końcu coś im się w życiu udało. Budzi się satysfakcja i duma z tego, że jest się zdolnym do całkowitej zmiany swojego życia. Budzi się nadzieja, że jeszcze można coś w życiu osiągnąć i do czegoś dojść. Bywa jednak niestety również tak, że owa satysfakcja i duma jest nadmiarowa i nieadekwatna do tego, w jakim miejscu pacjent jest w swoim leczeniu, a w miejsce pokory pojawia się poczucie mocy i przekonanie, że mam prawo do prowadzenia innych przez drogę do trzeźwienia.
Ja, oczywiście nie zamierzam nikomu tego prawa odbierać, ba, z dużą satysfakcją obserwuję jak pacjenci dojrzewają w swoim trzeźwieniu, jak stają się samodzielni w swoim życiu.
„Haj” terapeutyczny, o którym piszę, to dla mnie nic innego, jak poczucie, że posiadam dostatecznie dużo wiedzy o uzależnieniu, znam „gotowe” przepisy na utrzymywanie abstynencji, dysponuję prostymi narzędziami radzenia sobie z emocjami, aby móc tym dzielić się z innymi, co więcej, aby móc angażować się w proces leczenia innych. Dodatkowym argumentem napędzającym ów „haj” jest przekonanie, że posiada się podobne doświadczenia, że przeszło się przez takie same piekło uzależnienia, a w ostateczności, zawsze można „dawać świadectwo”.
Niestety, taki stan najczęściej kończy się na dnie pustej butelki, a dodatkowo jest obciążone niewiarygodnym poczuciem wstydu.
Taki fajny zawód…
Jeśli patrzy się z boku na pracę terapeutów, można nabrać przekonania, że to właściwie nic trudnego, tak sobie posiedzieć i pogadać. Bo przecież oni (terapeuci) mówią to, o czym ja doskonale wiem z doświadczenia, wystarczy to jedynie ubrać w odpowiednie słowa. To taka fajna praca, nie to co osiem godzin nudnej, powtarzalnej roboty. Wystarczy nabrać elokwencji, nauczyć się paru mądrze brzmiących słów.
Nic bardziej mylnego.
Dzisiaj, z perspektywy ponad trzech lat bycia w „procesie szkolenia do uzyskania certyfikatu”, mogę stwierdzić, że praca terapeutyczna to ogromna odpowiedzialność za poziom i jakość relacji z drugim człowiekiem. Dla mnie wiąże się z potrzebą, a zarazem koniecznością dużej świadomości tego, po co i w jaki sposób oddziaływujemy na drugiego człowieka. I z pełnym przekonaniem twierdzę, że jest to możliwe tylko wówczas, gdy osoba udzielająca pomocy weźmie pełną odpowiedzialność za swoje życie. Żadna praca terapeutyczna z drugim człowiekiem nie zastąpi terapii własnej. Porządkując życie innego człowieka nie da się „sprzątać” we własnym życiu.
Do dzisiaj pamiętam słowa mojego przyjaciela, który powiedział mi kiedyś – „Dopóki masz wątpliwości, czy zrobiłaś wszystko, co możesz, aby pomóc drugiemu człowiekowi, to znaczy, że jesteś dobrym terapeutą”.
Po pierwsze kompetencje…
Jeżdżąc trochę po Polsce zetknęłam się też z przekonaniem, że jedynym czynnikiem leczącym w kontakcie z drugim człowiekiem jest wsparcie oparte o dzielenie się własnym doświadczeniem z okresu czynnego uzależnienia, jak też dawanie tzw. „dobrych rad”. Miałam również okazję poznać ludzi, dla których sposobem na trzeźwienie jest wiara w siłę boskiej woli, na którą niespecjalnie ma się jakikolwiek wpływ.
Nie chcę deprecjonować takich metod, jednak uważam, że instruktor terapii uzależnień MUSI być profesjonalistą. Jego praca terapeutyczna ma odnosić się do jego KOMPETENCJI , a fakt bycia uzależnionym, może jedynie podnosić poziom empatii, czy też sprawiać, że w pacjencie obudzi się nadzieja, że utrzymywanie długotrwałej abstynencji jest możliwe. W procesie leczenia niejako stajemy się źródłem modelowania, inspiracją do konstruktywnych zmian.
W związku z tym, NIEZBĘDNYM I KONIECZNYM staje się nabywanie owych kompetencji w procesie szkolenia. Jest to niezwykle ważne, ponieważ w odróżnieniu od specjalistów psychoterapii uzależnień, większość instruktorów nie posiada zaplecza merytorycznego w postaci wiedzy psychologicznej na poziomie akademickim.
Mówiąc krótko, sam fakt utrzymywania abstynencji, nie daje legitymacji do bycia instruktorem terapii uzależnień.
To, co potwierdza kwalifikacje zawodowe, w świetle polskiego prawa jest CERTFIKAT Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych.
Wszelkie pomysły na policealne szkoły proponujące naukę w zawodzie instruktora terapii uzależnień są z góry skazane na porażkę, ponieważ żadna taka szkoła nie posiada akredytacji PARPA, i w związku z tym, nie posiadają uprawnień do wydawania certyfikatów upoważniających do takiej pracy. Tym bardziej, że jedynie certyfikat PARPA jest honorowany przez NFZ i żadna szanująca się placówka odwykowa nie zatrudni instruktora legitymującego się jedynie świadectwem ukończenia szkoły policealnej.
Lepiej później niż wcześniej…
To, co jest ważnym elementem pracy terapeutycznej i daje szansę na przyglądanie się temu, jak pracuję, jest superwizja. Dla mnie to taki „głęboki oddech”, krok do tyłu, szczególnie w takich sytuacjach terapeutycznych, w których czuję, że moje zaangażowanie emocjonalne jest nadmierne, czy też nieadekwatne. Praca specjalisty z dużym doświadczeniem, który może obiektywnie obejrzeć problem, porozważać, zaryzykować inne hipotezy, podzielić się praktyką, pełniący rolę superwizora, daje mi przestrzeń do zmian, ułatwia nazwanie emocji, często nieuświadomionych, czy ukrytych, które towarzyszą trudnościom. Daje niewątpliwie możliwość szerszego spojrzenia na relację terapeutyczną, a to, co najważniejsze, spojrzenie to jest obiektywne.
Uważam, że każdy, a przede wszystkim instruktorzy powinni być w stałej superwizji, aby szlifować swoje umiejętności.
Jest jedna cecha wspólna, moim zdaniem niezbędna, dla trzeźwienia i pracy terapeutycznej. Tą cechą jest POKORA .
Są tacy pacjenci, całą swoją osobą angażują się w samodoskonalenie, rozwój osobisty, poszukują różnych technik i szkół, tworzą niebezpieczną papkę teorii, nurtów terapeutycznych i paraterapeutycznych, wchodzą na niebezpieczne obszary zwykłej szarlatanerii. Z jednej strony najczęściej jest to sposób na niezajmowanie się rzeczywistymi problemami w życiu, co w efekcie najczęściej prowadzi do nawrotu choroby. Z drugiej znowu, może stwarzać zagrożenie dla innych, którzy mogą być wystawieni na tego typu oddziaływania.
W samorozwoju nie ma nic złego, lecz powinno być stale monitorowane, wyważone i dostosowane do poziomu samoświadomości pacjenta.
W związku z tym, warto czasami poczekać, dać sobie dojrzeć, świadomie podjąć decyzję o tym, aby w profesjonalny sposób pomagać innym.
Na koniec optymistycznie…
Po prawie trzech latach nauki przystąpiłam do egzaminu certyfikacyjnego. Ostatni raz czułam tak ogromne napięcie prawie 20 lat temu, kiedy przystępowałam do matury.
…Jak ja zdałam pisemną matematykę, do tej pory nie jestem w stanie pojąć…
Aby znaleźć się w Warszawie, w tym dniu, musiała zostać zakwalifikowana moja praca egzaminacyjna, czyli opis pracy z konkretnym pacjentem (przy okazji, dziękuje Ci Tereso).
Nie wiem, ile myśli, ile przekonań przewaliło się przez moją głowę, zwątpienie i nadzieja. Ulga po zdanym teście, lecz też ponownie rosnące napięcie przed ustną obroną pracy. Huśtawki nastroju, od głupawki do totalnego rozdrażnienia (dziękuję Ci Piotrze, że to wytrzymałeś). No i oczywiście pytanie, do którego zdarza mi się wracać – „czy ja się w ogóle do tego nadaję?”, „czy ja pełna niedoskonałości, mogę być wzorem dla innych?”
I znalazłam odpowiedź, siedząc przed Szanowną Komisją, na wpółprzytomna z napięcia, upału i zmęczenia. Znalazłam tę odpowiedź w chwili, kiedy poczułam dumę z samej siebie, kiedy zbierałam owoce swojej pracy, kiedy obraz tego, co udało mi się do tej pory osiągnąć był jasny i wyraźny.
Życzę wszystkim, którzy mają ten egzamin przed sobą, łatwych pytań, jasnego umysłu i determinacji.
Anna Maria Orawska
certyfikowany instruktor terapii uzależnień