KROKI
Trafiłam do ośrodka w ubiegłym roku. Od dłuższego czasu nie radziłam sobie z emocjami, stresem i wybuchami złości, a czasem wręcz wściekłości. Byłam w całkowitej rozsypce, bezsilna, nieszczęśliwa, smutna i winna wszystkiemu, co złe na tym świecie. Od dłuższego czasu wiedziałam, że nie radzę sobie z codziennością i potrzebuję pomocy, żeby to wszystko JAKOŚ „połapać” i móc nadal JAKOŚ funkcjonować. W końcu zdecydowałam się na rozmowę z mężem. Dał mi wsparcie i zrozumienie. Powiedział IDŹ, kiedy nie byłam jeszcze do końca zdecydowana. To było mi potrzebne, żebym upewniła się, że podejmuję właściwe kroki i nie zwariowałam.
Spotkałam się z psychologiem. W totalnym skrócie zrecenzowałam moje życie: samotne rodzicielstwo mamy, jej nadopiekuńczość, nadmierne oczekiwania wobec mnie, wyzwiska i obelgi, bicie, rozrzutność, moją próbę samobójczą, problemy z zajściem w ciążę. Na pytanie, czego oczekuję, nie potrafiłam od razu odpowiedzieć. Po krótkiej chwili zastanowienia stwierdziłam, że chcę to znowu wszystko złapać w dłoń. Potrzebowałam siły. Ale usłyszałam, że pomoc we wkładaniu mi na plecy jeszcze większego ciężaru to krzywda dla mnie i na to nie mogę liczyć. Wtedy zaczęło do mnie docierać, że muszę zmodyfikować swoje oczekiwania. Jeszcze nie byłam do końca świadoma, co to znaczy i jak zmienię swoje życie i siebie. Dostałam numer telefonu do ośrodka. To był mój pierwszy krok.
Bardzo dużo kosztowało mnie psychicznie wykonanie telefonu i umówienie się na wizytę. Niby błaha sprawa, rozmowa, jakich wiele prowadziłam w życiu, a jednak znowu się „posypałam”. Tydzień później zjawiłam się u Lecha na fotelu. Czułam się taka mała, słaba i bezsilna… Lech po krótkim przedstawieniu, z czym przyszłam, zapytał o częstotliwość kontaktów z mamą. Odpowiedziałam zgodnie z prawdą. I wtedy usłyszałam magiczne: „A po co?”. Zamurowało mnie i nagle w głowie miałam pustkę. No bo w sumie, to po co? To był krok drugi.
Zaproponował terapię grupową. Chciałam iść. Pchała mnie trochę ciekawość, trochę hamowały mnie obawy. Ale wiedziałam, że jeśli się nie zdecyduję, to nie uda mi się zapanować nad moim życiem albo będzie to bardzo długi proces. A ja nie miałam czasu. Od tego zależało MOJE ŻYCIE. Bałam się, że moja niestabilność emocjonalna rozbije małżeństwo i będę kopią mojej matki, a tego nie chciałam. To był krok trzeci.
I przyszłam. Najpierw na grupę edukacyjną. Żeby poznać mechanizmy alkoholika i jego chorobę. Nieraz płakałam. Ciągle emocje brały nade mną górę i nie potrafiłam nad nimi zapanować. Nawet nie chciałam. Chciałam za to wyrzucić z siebie wszystkie bolesne wspomnienia, rozdrapać zabliźnione rany i posypać je solą, bo byłam pewna, że tylko przeżywając wszystko na nowo mogę swoje życie poskładać jak puzzle. Chciałam zawalczyć o SIEBIE. Potrzebowałam tych spotkań. Wychodziłam stąd z nową energią do życia. Takie moje 5 minut w biegu, żeby się zatrzymać, odetchnąć, spojrzeć za siebie bez emocji, wyciągnąć wnioski i iść dalej do przodu. Nie mogłam się doczekać momentu, kiedy przejdę do I grupy i będę mogła popracować w końcu nad sobą i zostawić alkoholizm mamy za sobą. I dotarłam. To był krok czwarty.
Zjawiłam się w wielkim oczekiwaniu na to, co będzie, jak będzie, z nadzieją. Byłam pewna, że jestem gotowa. Chętnie uczestniczyłam w kolejnych ćwiczeniach, bo wiedziałam, że bez tego nie zbuduję kompletnej siebie na nowo. Ale nadszedł moment, kiedy się rozłożyłam. Nie pamiętam dokładnie kiedy, ale emocje znowu okazały się silniejsze od mojej chęci zmiany. Na szczęście, jak zawsze, znalazłam tu zrozumienie i dobrą radę, żebym zajęła się moim Dużym Dzieckiem. To był piąty krok.
W oczekiwaniu na grupę edukacyjną DD nadal uczestniczyłam w grupie współuzależnionych. Starałam się ciągle nad sobą pracować. Nie mogłam doczekać się chwili, kiedy w końcu będę umiała powiedzieć mamie, jak bardzo odcisnęła piętno na moim życiu i jak ówczesne emocje nadal nade mną górują. Że czuję się jak duże dziecko, bezradna, bezsilna, bezwolna, ale i nadmiarowa. Bardzo chciałam postawić jej w końcu jasne granice i chciałam być konsekwentna w ich utrzymywaniu. I nastąpiła letnia przerwa. Chętnie uczestniczyłam w letnich laboratoriach. W międzyczasie dostałam się na edukacyjną grupę DD. Z lękiem i ostrożnością podchodziłam do tego, co będzie się ze mną działo. To był szósty krok.
I właśnie wtedy mama zachorowała. A właściwie chora już była, ale postawiono diagnozę. Zespół Korsakowa, encefalopatia Wernickiego, ALKOHOLIZM… nie wiedziałam, co to oznacza. Dla mamy, dla mnie, dla innych… w wyszukiwarce znalazłam informacje. Chyba nie do końca to do mnie docierało. Problem z pamięcią? Żaden problem. Będę mamie przypominać. Przecież jak powtórzę 100 razy, to w końcu zapamięta. Wiedziałam jedno. To jest ten zwrotny moment. Czas na podjęcie kroków. To był krok siódmy.
Wystąpiłam z wnioskiem o ubezwłasnowolnienie mamy. W końcu zrozumiałam, jak poważny jest stan mamy. Znalazłam tymczasowy ośrodek, który mamę przyjął i zapewnia jej zaspokojenie podstawowych potrzeb. Żadne luksusy, ale tam jest jej i tak lepiej niż w jej mieszkaniu, w którym znalazłam 500 pustych butelek wódki. A to prawdopodobnie nie wszystko, co mama wypiła w ostatnim czasie. Mama nadal nie zapamiętuje informacji i nie pamięta ważnych wydarzeń. Jeszcze nie jestem spokojna. Jeszcze wiele do zrobienia. Staram się zbierać siły, bo wiem, że trudny czas przede mną. Jedna myśl jednak ciągle mnie nie opuszcza, choć bardzo się staram. Chciałam jej wszystko powiedzieć. Teraz już nie mogę. Nawet jeśli powiem, to niczego nie zmieni, bo za chwilę znowu zapomni. A ja teraz nie będę mieć oczekiwanej ulgi. Pierwsza moja myśl: „Znowu mi to zrobiła! Znowu pokrzyżowała plany i zburzyła to, co zaczęłam układać”. Teraz już nie mam żalu. Ale wcześniej nie byłam gotowa. Potrzebowałam dużo czasu na DOROŚNIĘCIE. Trochę obaw jest jeszcze we mnie. Przecież miałam jej oddać odpowiedzialność, przestać być nadopiekuńcza i ciągle kontrolująca i czujna. Teraz BĘDĘ za nią odpowiedzialna, teraz BĘDĘ się nią opiekować. Na szczęście nie muszę już kontrolować i być czujna. To spoczywa już nie na moich barkach. Jednak jest mi nadal trudno. Wiele kroków za mną, ale i wiele przede mną. Nie mam wsparcia w tej części rodziny, po której tego oczekiwałam. Za to w końcu dostrzegłam, że mam wokół siebie naprawdę życzliwych i pomocnych przyjaciół, na których mogę polegać i którym mogę się wypłakać na ramieniu. I mój mąż. Wspaniały człowiek. Wiedziałam, że mogę na niego liczyć w każdej sytuacji, ale zaskoczył mnie bardzo pozytywnie. Pomaga mi w tych trudnych chwilach, bierze na siebie, co tylko może i jest obok mnie, gdy go potrzebuję. Choć też nie jest mu łatwo i ta sytuacja odbija się też na nim. Też jest zmęczony i chciałby już wszystko poukładać. Ta próba – kiedy się skończy – pokaże nam, jak dobrymi partnerami jesteśmy.
Zrobiłam już kilka kroków do przodu, pewnie jeszcze nieraz się cofnę, ale wiele kroków do przodu jeszcze zrobię. Trudne decyzje i wydarzenia, które wpłyną na mnie i moje życie, jeszcze przede mną staną. Ale jestem już świadoma siebie, czego chcę, a czego nie. Te decyzje będą już nieobciążone innymi ludźmi. Będą MOJE.
JONAT