Sprawozdanie z XV Zjazdu na Płone
W sobotni wieczór 23-go listopada 2019 roku Płone cofnęło się w czasie o dziesiątki milionów lat. Cofnęło się do okresu kredy, kiedy miast górującej nad okolicą Romanki rozciągało się morze. I morze stało się tematem tegorocznego XV-go Zjazdu Dorosłych Dzieci nie zawsze dorosłych rodziców.
Pierwsi goście przybyli już w piątek. Zrazu wiadomym było kto zacz, lecz niewiadomym było kto, jaką postacią nazajutrz będzie. Jedno było wiadome: postać Neptuna była już zajętą! Zaczęto od przyozdabiania ścian w morskie akcenty. Na suficie warsztatowej sali pojawiły się tiule
z leżącymi na nich sylwetkami morskich zwierząt. Dało to wrażenie przebywania w morskim akwarium ze szklanym sufitem. Sufit sali jadalnej przyozdobiono żaglem słusznych rozmiarów. Dodano morskiej scenerii wiszącym na ścianach obrazom, a także wiszącej nad kominkiem głowie dzika. Wyposażono ją w marynarską czapkę i tabliczkę informującą, że dzik lądowy stał się na ten czas „Dzikiem Morskim”. Zewsząd wyzierały dostarczone przez Andrzeja wiosła, deski do pływania, koła ratunkowe i wiele innych stosownych akcesoriów. Maria wykonała pełną kolorowych świateł deskę sterowniczą statku oraz wielką ośmiornicę, która radośnie zadyndała u sufitu sali. Basia wykonała model żółtej łodzi podwodnej z filuternie wystającym peryskopem i z czterema otworami bulajów. Ściany wypełniły wykonane przez Agnieszkę dziesiątki zdjęć morskich stworzeń oraz modele kolorowych meduz. Należy też wspomnieć o „przybytku westchnień”, który na zjeździe poświęconym Kosmosowi przeobrażono w Czarną Dziurę, a teraz dzięki pomysłowi Andrzeja stał się Rowem Mariańskim wypełnionym czernią, nastrojową muzyką i kolorowym oświetleniem. Wykonana przez Marię niezwykle kolczasta ryba wspaniale komponowała z praktycznym wyposażeniem tego przybytku. Nie sposób wyliczyć wszystkiego, co pomysłowi uczestnicy zjazdu wykorzystali do przyozdobienia pomieszczeń. Pracy w to włożono co niemiara.
To, co dotychczas opisałem stanowiło strawę dla ducha. Strawą dla ciała zajęła się Zosia z Adrianem i ich liczni pomocnicy płci obojga. Potraw było mnóstwo, a wszystkie rybno warzywne stosownie do okoliczności. A czegóż tam nie było: a to miniaturowe rybne kanapki, a to równie rybne galaretki, a to zupa o dziwo też rybna, a to warzywa już nie rybne za to w różnych postaciach i mnóstwo innych potraw. Prace kulinarne były bardzo absorbujące. Zosia wychodziła z kuchni z rzadka, a i to podejrzewam, że jedynie do Rowu Mariańskiego. Stwierdziła, że odkryła w sobie nowe pokłady możliwości.
Nadeszła sobota. Przyjechali pozostali uczestnicy zjazdu. Kontynuowano prace przy organizacji wystroju pomieszczeń i produkcji jadła. Pretendent do tronu Neptuna zarządził otwarcie uroczystości na godzinę 16-tą. I stało się. Punkt 16-ta na pięknie wystrojoną salę wkroczył, a właściwie majestatycznie wpłynął,
w zwiewne szaty przyodziany Neptun. W ręce dzierżył złoty tryzub, a skronie zdobiła mu równie złota korona. Po obdarzeniu zgromadzonych łaskawym spojrzeniem zasiadł na wyścielonym suknem zydlu. Wokół rozlegały się ochy i achy akceptujących się wzajemnie Pań. Neptun cierpliwie to zdzierżył, by łaskawym gestem zezwolić na sesję zdjęciową ze swoim udziałem. Podchodzono doń pojedynczo uwieczniając się dla potomnych. Fotografowano się również wzajemnie w przeróżnych konfiguracjach selfików nie szczędząc. A było co fotografować. Grupę wiodącą stanowili piraci płci obojga w strojach zarówno budzących respekt, jak i wzrok przyciągających. Były syreny i syrenki. Był kapitan i majtek. Były i wszelakie morskie stworzenia o nazwach trudnych do spamiętania. Nadszedł czas, gdy zgromadzeni nie bacząc na przyodziewek rozpoczęli tańce w takt marynistycznych melodii. Co któryś taniec tany przerywano, a Andrzej ogłaszał kolejne konkursy. Organizatorzy wykazali się w ich przygotowaniu ogromem pracy, pomysłowością i wyobraźnią. Były: i wyścigi na dywanikowych ślizgaczach, i łowienie sztucznych rybek wędką na czas i na ich ilość, i przeciąganie pod stępką pięknie zagraną przez stolik jadalny, i przechodzenie pod co raz to niżej ustawianą tyczką, i bieg w workach. Były też i inne atrakcje, jak: pamiątkowe zdjęcia z twarzami w bulajach żółtej łodzi podwodnej i kąpiel w basenie na zewnątrz budynku. Był i chrzest nowicjuszy po przepłynięciu równika, na który składały się: wysysanie soku z cytryny, konsumpcja wysuszonych wodorostów zapijanych sokiem smacznym inaczej, utrzymanie na szczycie głowy nałożonej tam przez Neptuna marmolady oraz wygłoszenie przysięgi nowicjuszy. Marmoladę na włosach Panie przyjęły bez entuzjazmu, ale parę terapii i zapomną. Zgromadzeni doznali również pieśni wyśpiewanej przez Neptuna w akompaniamencie gitarowej Endżi. Każda zwrotka odnosiła się do któregoś z gości Zjazdu, a i do tych nieobecnych. Treść zwrotek przyjmowana była barwnie, zależnie od poziomu sterapeutyzowania delikwenta. Na koniec części oficjalnej na salę wbiegła w strojach kąpielowych cała pięcioosobowa grupa organizacyjna tzn. Andrzej, Maria, Basia, Agnieszka i Adrian przedstawiając zgromadzonym słynną grupę z filmu „Słoneczny Patrol”. Przemiłe organizatorki godnie zastąpiły Pamelę Anderson. Z czasem stopniowo zaczęły znikać okazjonalne stroje, ale nie sami uczestnicy. Tańce trwały do późna w nocy. O tym, że minęła północ dały znać dźwięki muzyki disko polo.
W niedzielę podsumowaliśmy sobotni wieczór. Tradycyjnie wszyscy byli zachwyceni. Lech, Piotr i Tereska podziękowali organizatorom i uczestnikom za ich duży wkład pracy i pomysłowość. Każdy chciał być tu znów za rok. Po burzliwej debacie ustalono, że tematem przyszłorocznego zjazdu będą „Włochy” – Włochy na przestrzeni dziejów. Postać Cezara możecie już sobie odpuścić. Wybrano komitet organizacyjny, który skwapliwie zabrał się do dzieła. I Wy już o tym pomyślcie. Zapoznawajcie się z włoską historią i z ich narodowymi strojami i daniami. Już współczuję dostarczycielom pizzy z Węgierskiej Górki.
Do zobaczenia za rok – Władek