Praca na grupę – moje ostatnie spotkanie.
Projekt JA
Do zakładu w Siemianowicach przyszłam we wrześniu 2012r., ponieważ nie radziłam sobie z życiem, z ciągłym wchodzeniem w patologiczne związki, z moim poczuciem niskiej wartości, z samobójczymi myślami, z ostrą nerwicą i wieloletnią depresją na koncie..
Trafiłam do Ewy na terapię indywidualną, dowiedziałam się, że mam syndrom DorosłegoDziecka Dysfunkcyjnej Rodziny. Ani u mnie osobiście, ani w mojej rodzinie nie było problemów z uzależnieniami, ale brakowało mi emocjonalnego wsparcia, byłam dzieckiem we mgle i dzieckiem ratownikiem, pomagającym całemu światu i biorącym winę na siebie. Taka opiekunka słabych, chorych i pokrzywdzonych, uwrażliwiona..bo sama czułam się ofiarą. Odsuwałam na bok własne życie i własne aspiracje, by służyć pomocą bliźnim. Zostało mi to na długie lata, więc wplątywałam się w toksyczne związki, gotowa poświęcić własne zdrowie, a raz nawet życie.
Moja Ewa Kuczyna zapytała mnie rok temu, kiedy zacznę traktować siebie poważnie…i to był przełom. Wielokrotnie pozwalałam ludziom przekraczać moje granice: emocjonalne, fizyczne, … nie
wiedziałam, że mogę być dla siebie ważna i cenna. Rodzeństwo, rodzice obwiniali mnie za wiele rzeczy, bratowa stosowała wobec mnie mobbing, nikt nie stawał w mojej obronie. Pamiętam, że kiedyś w telewizji pokazywali pożar śmietników na gdańskim osiedlu, a ja się wystraszyłam, czy to przypadkiem nie moja sprawka. Śmieszne, bo wtedy jeszcze w życiu nie byłam w Gdańsku. Ale psychika już siadała. Pamiętam zdarzenie, że groził mi gwałt, a ja przepraszałam za całą sytuację zamiast natrzaskać po mordzie. Związałam się kiedyś z człowiekiem, który znęcał się nade mną, a ponieważ sytuacja w jego życiu była bardzo pogmatwana, nie mogłam zgłosić tego na policję. Wybrałam jego dobre imię i przyzwolenie na przemoc. Wiele razy myślałam o samobójstwie…ale jakaś wewnętrzna przekora kazała mi żyć.
Zaczęłam terapię w ośrodku. Przeszłam grupę edukacyjną dddr i pojechałam na obóz dla pogłębiających terapię; dałam się nabrać na własną dorosłość. Weszłam w związek z uzależnionym mężczyzną. Pół roku potem brałam udział w warsztatach ” porozumienie bez przemocy” i ” pracy nad poczuciem swojej wartości” ,a we wrześniu 2013r. zaczęłam również terapię dla osób współuzależnionych.
Dwa, może trzy miesiące temu, gdy byłam tu na grupie i słyszałam historię kobiet i ich zmagania, ich życie w niepewności i w zależności od emocji partnera, poczułam niepokój, tak jakby wróciły moje emocje. Poczułam paniczny lęk. Dotarło do mnie, ze nie chcę już tego przeżywać, że ja jestem wolna…” co ja tutaj robię?” – słyszałam od dziewczyn i z wnętrza samej siebie. Jaki był mój ostatni związek? Miałam partnera uzależnionego od alkoholu i seksu. Trzeźwiał i pracował nad sobą gdy go poznałam, więc byłam dumna, że jest ze mną osoba po przejściach, dojrzała, dająca przykład. O takim partnerze marzyłam. Wzorcu dla innych, przykładzie, że można nad sobą panować. Nie chciałam dopuszczać do siebie, że żyję w ułudzie, tym bardziej ze jakiekolwiek próby rozmowy z partnerem, że zauważam nieprawidłowości kończyły się agresją i podsumowaniem mojej osoby… Więc w pewnym sensie sama żyłam w schematach iluzji i zaprzeczeń tak jak żyją osoby uzależnione. Mówiłam sobie, że na pewno źle oceniam sytuację, że jestem przewrażliwiona, czepiam się, że doszukuję się czegoś czego nie ma, że mam poczucie niskiej wartości i to przez to oceniam inne kobiety jako zagrożenie dla związku. Jedynie moje ciało nie dawało za wygraną.. Lęki, napięcia, frustracje, złość nie wiadomo skąd…starałam się to tłumić, a one narastały…jego
słowa, słowa partnera nie pokrywały się z czynami…zaczęłam śledzić, szukać i znalazłam, poznałam historię jego podwójnego życia i nałogowych zachowań , poczułam wstręt i zawód…straciłam resztki szacunku dla tej osoby. Nie żyłam jako Ja, tylko nauczyłam się domyślać w jakim stanie emocjonalnym jest mój partner /jeśli jest spokojny i miły, to ja czuję się dobrze, jeśli rozdrażniony i wybuchowy, czuję się tragicznie/ za niedociągnięcia obwiniałam siebie, bo on jest chory, pod szczególną ochroną i to moja wina, że zmienił mu się nastrój. Nie żyłam z mężczyzną tylko z dzieckiem. Można by powiedzieć, że w świetle polskiego prawa jest to karalne :))
Wieczna niepewność, przyjmowanie na siebie ataków agresji, ciągłe lęki, płacz, bóle żołądka, wymioty…wyglądałam jak cień…
Jest taka anegdota o pracowniku, który na przerwie jadł kanapki z serem. Codziennie powtarzała się ta sama scena: odwijał papier, wyciągał kanapkę i wzdychał umęczony:” Boże, znowu z serem…” kolega w końcu nie wytrzymał:” Powiedz żonie, żeby zrobiła Ci z czymś innym…” .” No co Ty! Ja zawsze sam przygotowuję sobie kanapki do pracy!” „.” Dziewczyno, kiedy zaczniesz traktować siebie poważnie?” Dotarło do mnie, że to ja przystaję na takie zachowanie moje i partnera. To ja sobie na to pozwalam. I to ja mam podjąć decyzję: jeśli w tym związku jest więcej dobrych rzeczy, to przestaję narzekać, dziękuję za to, co mam i żyję tak dalej. Jeśli usycham i uchodzi ze mnie życie, nie rozgaduję się nad tym, nie roztkliwiam, tylko to kończę.
Zrozumiałam prostą zasadę – w życiu mam to, co chcę albo to, na co się zgadzam. Ale żeby poznać taką prostą zasadę musiałam zaliczyć kilka życiowych zakrętów. Nie będę opisywać, co działo się w naszej relacji, nie mam już potrzeby oceniać, obwiniać o krzywdy, dużo cennych lekcji wyciągnęłam, wiem, że potrzebowałam tego do własnego rozwoju; wiem, że jeśli mam w sobie jakieś punkty, które uważam za słabe, to znajdą się w otoczeniu osoby, które to potwierdzą. A to ogromna przykrość i jednocześnie ogromna szansa na zmianę. Myślałam, że bycie poważnym, dorosłym człowiekiem to bycie tolerancyjnym, to przyzwalanie innym, pobłażanie ich zachowaniom wobec mnie. Teraz widzę, że bycie dorosłym to pozwalanie, by inni też dorośli, a jeśli jako dorośli chcą zachowywać się jak dzieci to pozwalam im ponosić konsekwencję ich wyboru z całym szacunkiem. Bo każdy z nas uczy się tak długo, aż się nauczy. Cierpliwość Wszechświata jest ogromna. Cieszę się z tej nauki, bo mimo tamtego bólu i wielkiego zawodu utwierdziłam się w tym, że warto słuchać siebie, swojej intuicji, swojego ciała, ono nie potrafi kłamać. Na szczęście!
Pół roku temu zaczęłam solidną pracę nad sobą, zaczęłam chodzić na warsztaty rozwoju, przebywałam i przebywam w dalszym ciągu z ludźmi, którzy dają mi wiarę i wsparcie, a przede wszystkim zaczęłam mieć kontakt z samą sobą bez tłumaczenia się i wysłuchiwania, że myślę i czuję nieprawidłowo. Ogromnie dużo dało mi leczenie w tym zakładzie. Spotkałam cudownych ciepłych terapeutów, ich celne uwagi, zmuszanie do myślenia i szukania rozwiązań samodzielnie, w zgodzie ze mną, przyglądanie się sobie samej. Spotkałam też cudowne leczące się kobiety i leczących się mężczyzn, wymiana myśli, doświadczeń tu, na grupie czy na obozach, jest ogromnym dla mnie darem. Chodziłam po ogniu, śpiewałam z innymi na spotkaniach, przez pewien czas tworzyliśmy małą społeczność i to będą niezapomniane dla mnie chwile. Dziękuję im wszystkim, dziękuję Wam i dziękuję sobie, że chciałam w tym uczestniczyć.
Poukładałam własny światopogląd na temat boga, ludzi, sensu życia, miłości. Wykreśliłam z mojego języka kilka wyrazów typu: musisz, powinnaś, nie wolno, zawsze, nigdy, jakiś, gdzieś
/jak uczył Lech…do bólu dosłowny w łapaniu za słowa/. Wykreśliłam też jeszcze jedno słowo ekstra: „sprawiedliwość” . Nie ma ofiar i nie ma katów. Nie ma ludzi złych – są tylko cierpiący. Na różne, przedziwne, czasem nieludzkie sposoby proszący o miłość. Życie nauczyło mnie, że nic nie jest takie, jakie się wydaje. Pół roku temu poznałam metodę radykalnego wybaczania i jakość mojego życia jest nie do opisania słowami. Spokój, który czuję w sercu i w brzuchu, lekkość i radość, brak potrzeby oceniania, gderania, denerwowania się, krytykowania, skupiania na innych, użalania nad sobą… brak takiej potrzeby to bezcenne uczucie. Gandhi powiedział kiedyś takie słowa: ” Bądź zmianą, którą chcesz zobaczyć w świecie” . Zaczynam być tą zmianą.
Zaczynam Projekt JA i nowe, świadome życie :))
Przeczytałam tę pracę mojemu partnerowi, z którym jestem od 6 miesięcy. Powiedział, że jest mu przykro, że nie wspomniałam o nim, o naszej udanej relacji, o pracy nad naszym związkiem.
Nie chciałam o tym pisać, bo nie chciałam wyjść na osobę, która czuje się świetnie, bo ma kogoś fajnego przy boku, bo ma bezpieczeństwo emocjonalne. Ale rozmowa z moją Ewą uświadomiła
mi, że właśnie ten związek to nie przyczyna mojej zmiany, a jej owoc. Mój sukces. Że gdyby nie to, co we mnie zaszło, nie doceniłabym tego człowieka; Wiem, jaka byłam wcześniej: ojkotowałabym własne szczęście i niszczyła relację. Teraz ją pielęgnuję. Wspólnie budujemy Naszą Więź. Pozwoliłam sobie na to. W końcu. Życie jest piękne 🙂 La vita e bella!
Tęcza
/z przewagą fioletu 🙂 /