Kronika wydarzeń na Treningu dla absolwentów terapii DDA/DDDR w Żabnicy -Płonem 13-19 czerwca 2015r.
Sobota – 13 czerwca 2015r.
Po Gabrysię przyjechałem o 9:00. Normalnie zdążylibyśmy na 11:00 na Płone, ale tym razem czeka na Nas korek w Żywcu – remont mostu. Już po drodze decydujemy sie jechać przez Buczkowice i dalej przez Lipową. Potem może skręcimy w lewo na Żywiec. Dzwonimy do jadącej jakąś godzinę przed nami Asi z którą jadą Basia i Jacek. Oni są już przed Bielskiem. Dopinguję Asie, że niby choć z tyłu to my, za pomocą tajemniczego skrótu dojedziemy pierwsi. Za pół godziny Asia nadaje, że są juz w Żywcu, a korek jest 15 minutowy. Twierdzi, że zdążą na 11.00. Ja trzymam się wersji, że pomimo, że jesteśmy w tyle, za pomocą cudownego skrótu będziemy pierwsi. Asia wyraźnie zaniepokojona. Powinniśmy zjechać w Buczkowicach na drogę żywiecką, ale spodobał nam się pomysł z trasą przez Lipową – odkrycie nowego. Droga ta wiła się u podnóża pasma Skrzycznego i była rzeczywiście urokliwa. Przez okna samochodu docierał zapach czerwcowych, rozgrzanych łąk… Przez telefon próbowałem Asi wyjaśnić, że właśnie witam się z Carterem na co ona, że to nie możliwe, gdyż Carter stoi obok niej… może ma brata bliźniaka? Odpowiedziałem niepewnie. Postanowiłem kupić zwycięskiej Asi koszyk truskawek, które nabyliśmy w Węgierskiej Górce, obok CPN… Jedziemy, droga na Płone tonie w soczystej zieleni. Sławny, ostry, stromy zakręt w lewo na jedynce i już dom Teresy i Józka Nowaków. Lechu z Carterem stoją u wejścia. Witamy się po ludzku. Słyszę krzyki Gabrysi i gromady wewnątrz. Witam się z wszystkimi. Kilku znam co najmniej z widzenia i ze spotkania przedwyjazdowego. Innych poznam. Wręczam Asi koszyk truskawek, jako jej wygraną. Idę do pokoju. Trzech facetów, łącznie ze mną. Jest dwanaście kobiet. Jest wolne moje stare łóżko przy oknie i pod skośną ścianą. Jestem u siebie. Słyszę dzwonek Lecha. Wzywa nas na pierwszą powitalną rundkę. Schodzimy do wiadomej sali. Krzesła w kręgu, „lewa na dole, prawa na górze”. Zamykam oczy. Uściskamy sobie dłonie. Każdy dzieli sie sobą. Jest z nami piesek „Piątek”, co przyjechał z Kasią. Czuję, że jestem pomiędzy swoimi – rundka trwa.
Do roboty. Lech daje nam 2 godziny na przygotowanie teatrzyków. Podzieliliśmy się na 3 grupy po 5 osób. Ja jestem w „dwójkach”. Myślę sobie: nie możliwe. Nie wymyślimy. Za mało czasu. Pamiętam jakie były problemy za pierwszym razem… W tym wpada mi myśl: może połączyć te śmieszne sytuacje, które sie już pojawiły w grupie i coś stworzyć? Głównym wątkiem jest mysz znaleziona przez Asię w basenie. Mam świetny kapelusz. Kasia chce być szeryfem. Potrzeba osoby podejrzanej o wrzucenie myszy do basenu. Zgłasza się nieustraszona Ruda Basia. Zaznacza, że będzie sie wadzić i krytykować niesprawiedliwy system – świetnie. Potrzeba jakiegoś ratownika, który będzie jednocześnie detektywem. Zgłasza się Jacek jako Jack Helper. Przez badania lupą odcisków palców na samej martwej myszy (maskotka) dowiedzie, że mysz wrzuciła sama Asia, chcąc zwrócić na siebie uwagę tym zamieszaniem. Szybko robimy choreografię. Na próbę nie starcza czasu. Jedynie próba wspólnej piosenki pt. „Tolerancja”, którą śpiewamy w finale. Zaczyna się spektakl. Zaczyna się piosenką Młynarskiego: „Ballada o Dzikim Zachodzie”. Spektakl nazywa się „Mysz na Dzikim Zachodzie”. Jako narrator – Indianin, mam na głowie gęsie pióra. Rozwija się wspaniale. Aktorzy grają zdecydowanie i sztuka jest pełna emocji. Asia przerażona panikuje. Szeryf twardo przesłuchuje. Podejrzewana się z nim wadzi i buntuje na głos przeciw systemowi. Krzyczy: „To draństwo tak niewinną oskarżać…” Spokojny i przyodziany w koło ratunkowe i lupę Jack Helper, dochodzi do prawdy. Asia z wdziękiem dziewczynki: „Ja tylko chciałam zwrócić na siebie uwagę…”. Wszyscy śpiewamy Tolerancję: „Kto jest bez winy niechaj pierwszy rzuci myszą, niech rzuci… Daleko raj gdy na człowieka się zamykasz…”. Otrzymujemy gromkie brawa i kłaniamy sie objęci, jakbyś byli prawdziwym zespołem… tak to czuję. Jestem dumny i radosny. Cały zespół, jak widzę, podobnie. To była dobra improwizacja.
Po nas wystąpił zespół ze sztuka „Z pamiętnika młodej lekarki” gdzie Artur z brzucha pacjentki wyjmował różne DDDowskie demony np. niską samoocenę, agresję i nadwrażliwość na otaczającą rzeczywistość. Świetnie odegrane role. Na końcu 3 dziewczyny wcieliły się w te cechy, odtańczyły, i wykrzyczały swoje role. Bardzo pomysłowa i dobrze zagrana sztuka. Publiczność długo klaskała.
Trzeci zespół pod przewodnictwem Basi odtańczył hawajską pieśń. Basia tańczyła jak najsubtelniejsza Hawajka Świata. Czegoś takiego dawno nie widziałem. Za nią reszta dziewczyn, które stanowiły jakby chór tańczący i bawiły się świetnie swoją rolą. Oprócz wspaniałego tańca, sztuka chyba nieprzewidywalnie nabrała akcentu humorystycznego kabaretowego, co nie mogło się nie podobać. Gromkie brawa. Motyw tego tańca był powielany przez najbliższe dni. Kilkakrotnie jeszcze Basia prowadziła taniec, a dziewczyny za nią uprawiały luz – blues.
Na końcu, po występach gramy w kalambury. Motywem były przysłowia. Miało być spokojnie, ale rozpoczęła się rywalizacja. Czasu na odgadniecie mało, a przysłowia coraz trudniejsze. Kłóciliśmy się jak dzieci!
Koniec dnia. Podziękowania, wpisy na tapetach, refleksja, kilka dźwięków gitary rozmowy. Dobranoc.
ABSolutni
ABSolwenci
Kreatywni, nie nadęci
Wszyscy dobrze już zrobieni.
Jednak czasem czegoś brak.
Wizją zmiany pokrzepieni,
Lech i Carter – stoją w drzwiach
I radośnie nas witają.
Znak, że znów się będzie działo!
Dzień drugi – niedziela, 14.06.2015r.
Po dniu pierwszego kontaktu z grupą, schodziłam na śniadanie pełna wigoru i chęci do pracy. Nic nie zapowiadało nadchodzącego magla, który z siłą bomby atomowej zrówna mnie z ziemią. Nie było taryfy ulgowej, Lech i Carter nie tracili czasu. W końcu to był tylko tydzień. I aż tydzień! Pierwsze osoby w rundce, pierwsze informacje zwrotne. Ćwiczenie – łamaliśmy opór przed zmianami zadzierając gardła i wykrzykując nasz sprzeciw na obecne problemy i trzymając w ryzach taka jedną, wówczas jeszcze oporną na zmiany. Jedna godzina, druga… ja już byłam wykończona… Przerwa. Duchota w sali zrobiła się nieznośna, przenieśliśmy się na świeże powietrze. Kolejne osoby w rundce, kolejne ćwiczenie – usuwałam stare i mocno przeterminowane matryce, rozmawiałam z nieobecnym… Całe szczęście już było po wszystkim… Grupa, mimo, że znaliśmy się nieco ponad 24 godziny, już dawała solidną dawkę wsparcia. Budowała bliskość.
Miałam wrażenie, że jak będzie jeszcze jedno tak wycieńczające psychicznie ćwiczenie, to się wykończę. Jednak nasi terapeuci trzymali rękę na pulsie. Wrzuciliśmy na luz, nadszedł czas na pracę nad czymś znacznie przyjemniejszym – naszymi indywidualnymi umiejętnościami!
Każdy zapisał listę rzeczy, które „umie i lubi robić”. Z każdą odczytaną listą, moja twarz przybierała wyraz coraz większego zdumienia – z jak niezwykłymi ludźmi przyszło mi się tam spotkać?! Każdy inny i wyjątkowy! Zadanie przedstawione przez Lecha do tej listy, tylko to zdziwienie spotęgowało… ale też wywołało uśmiech na twarzy – „wybrać jedną umiejętność i przygotować na jej temat warsztaty dla pozostałych uczestników”. No to wzięliśmy się do roboty! A było nad czym pracować! Warsztaty z: lutowania miedzi, omowania w omku, głaskania psa, wyrażania radości, jeżdżenia na rolkach, spania, chodzenia po górach, palenia fajki, rebreathingu, organizowania trzeźwej imprezy, prasowania, pieczenia tarty Tatin, parzenia kawy pięciu przemian, grania w piłkę nożną, relaksu i tai chi… Bez rekwizytów, z godziną na przygotowanie się. Ale MY mieliśmy nie dać rady?! To przecież jasne, że sobie poradziliśmy! Bez jęczenia, pełni zapału do przekazywania wiedzy, przygotowaliśmy trzy serie warsztatów po 45 minut każda – w sumie 15 warsztatów. Byłam zachwycona… wróć! ZACHWYCONA! Swoją kreatywnością i pomysłowością moglibyśmy wypełnić trzy razy cały Ocean Spokojny. A jeszcze zostałby zapas…
Na ukojenie i wyciszenie terapeuci zaserwowali nam pierwszy wieczorek poetycki. Swoje wiersze prezentowały Kasia i Monika, a magii dodawał Marek akompaniując im na gitarze. Zasłuchana i rozmarzona nie miałam już siły myśleć. Drugi dzień pracy chylił się ku końcowi.
Moc talentów w ludziach siedzi,
Lutownie w rudej miedzi,
Twarde miękkie, artystyczne,
Prasowanie koszul – śliczne,
Z pełnym odreagowaniem,
Ile szyku… Drogie Panie!
Albo fajki wypalenie,
Z wielkim wschodnim namaszczeniem.
A do tego medytacja,
Omowanie, koncentracja,
Oddychanie połączone,
Z jogą, ciałem i świadome,
Relaks, tai chi, gimnastyka,
To duchowych stron muzyka,
Albo rolki fantastyczne,
Wiatr we włosach, śmigi liczne,
Piłki nożnej żonglowanie,
W szkółce strzałów trenowanie,
Lub wędrówka długa w góry,
Ekwipunek już gotowy,
Buty, mapy, kurtka, plecak – najlepiej 38 litrowy.
Umęczona i znużona, wracasz
A tam znów Cię porywają,
Twórczo radość wyrażając,
Na imprezę, daję słowo, całkiem bezalkoholową,
By pokusę nieodpartą,
Zaspokoić Tatin tartą.
Obok sułtan w kawiarence,
Ofiaruje Tobie serce,
Racząc kawą pięciu przemian.
Potem leżysz już w fotelu,
Odlatujesz głaszcząc psa,
W błogi sen zapadasz cała,
I już nie wiesz czy to film, Płone, czy JA… wa…
Poniedziałek – 15.06.2015 r.
Deszcz w prawdzie ustał, ale było mokro i podjęliśmy decyzję, że nie pojedziemy na kort tenisowy. Za to można było jeszcze przed śniadaniem pójść pod wodospad w celu dokonania ablucji, co zrobił autor tych słów, lub wziąć udział w porannej sesji jogi, pod kierunkiem Guru Bożeny. Pod wodospadem ablucje z uwagi na temperaturę wody trwają dosyć krótko, za to powrót dla rozgrzewki truchtem. Potem śniadanie – już powoli zaczynaliśmy, co niektórzy, wyjadać Lechowi przyrządzone przez niego sałatki – szczególnie nie protestował. Po śniadaniu trening i dla niektórych trudne emocje. Ech, wiele pracy, czasem łez i potu. Na dworze pochmurno i przelotny deszcz. Do obiadu zleciało szybko, choć obiad o 17:00. Jeszcze przed obiadem Lech zapowiedział, że wieczorem będzie miała swój występ poetycki Marta. On sam też się zaprezentuje ze swoimi wierszami. Marek ma zająć się tłem muzycznym, a później również wystąpić solo.
Obiad – jak zwykle świetna atmosfera, dowcipy, przygadywania, które często inicjuje Lech. Inni też przygadują, często wybucha śmiech. Drugim daniem dzieli w kuchni Teresa, zachęcając w uroczy sposób do większej ilości potraw. Czasem trudno jej odmówić, mimo dużej pracy i postępów w asertywności i odmawianiu… Po obiedzie nasi artyści przygotowują się. Marek z Martą dobierają muzykę do wierszy. Wiersze Marty są liryczne. Muzyka może być improwizowana, jazzująca. Wiersze Lecha sytuacyjne, okolicznościowe, muzyka powinna być żywa, często w tonacjach durowych. Mistrza przedstawił Marek (z braku Małgorzaty) zapraszając widownię do wysłuchania wierszy „znanego poety beskidzkiego – Lecha”, co Lechowi się spodobało i dodał, że rzeczywiście swoje wiersze stworzył tutaj na Płonem. Wiersze Lecha dosyć lekkie, ale nie pozbawione głębszej refleksji. Piszącemu utkwił wiersz na temat 50- tych jego urodzin… Wiersze wprowadziły serdeczny i wesoły klimat. Sam Lech nazywał swoje wiersze fraszkami. Widownia podziękowała Poecie gromkimi brawami, a Lech niewątpliwie i niechybnie się wzruszył.
Zaczyna Marta. Poezja w jej wykonaniu jest naturalna i wzruszająca. Tematem stosunki i relacje dwojga ludzi, a również refleksje nad światem i życiem. Każdy jej wiersz wzbudza szczere i gromkie brawa. Miło jest patrzeć na naturalne wzruszenie i skromność Marty. Marek improwizuje znane i nieznane motywy, dopasowując ich nastrój do nastroju wierszy. Piszący te słowa dawno nie uczestniczył w tak wspaniałej atmosferze na wieczorku poetyckim.
Marek wyszedł ze stojakiem wykonanym ze stołka i rakiety tenisowej, do której mocował teksty za pomocą klamerek do prania. Rozpoczął nieśmiało pieśnią Bułata Okudżawy „Niebieski trolejbus”. Potem były ambitne piosenki: Bellona, Kaczmarskiego, Jarocińskiego, Brassensa i innych. Marek ożywał razem z publicznością. Atmosfera występu była niepowtarzalna, na co wpływ miało tez nastrojowe oświetlenie (które jest bardzo ważne). Podczas aplauzu publiczności na stojąco rzucił w publiczność kaszkietem w stylu Włodzimierza Wysockiego. Byliśmy w nastroju wolności i spontanu. Potem dyskoteka. Zaczęły się świetne tańce i pląsy. Wygłupialiśmy się na parkiecie wymyślając coraz to nowe figury. Carter również zapodawał piękne kawałki tak te z płyt, jak i na parkiecie. To wybitny tancerz solowy. Była i taka która w tym czasie nie tańczyła, lecz poszła pospacerować sobie na drogę ślepca i tam chciała odnaleźć siebie i siebie poczuć. Niektórzy tańczyli w kuchni, gdyż było ciszej i mogli prowadzić jednocześnie ożywiona dyskusję. Lech majestatycznie tańczył walce, tanga… i prowadził, również tzw. pociąg. Dziewczyny odlatywały. Marta padła na materace, ale po chwili znów przyłączyła do „tańca orłów”, które majestatycznie latały po sali, wymachując skrzydłami. Niezły popis tańca indywidualnego dała tez nasza Guru – Bożena. Indywidualne figury taneczne pokazywał również Jacek – ajajaj. Po tańcach spokój, refleksja, rozmowy. Basia wciągnęła nas w opisy nowego nurtu w dizajnie zwanego steampunk. Ma dziewczyna tę wiedzę, również o architekturze, szczególnie modernistycznej. Sama wykonuje różne sprzęty z miedzi i potrafi lutować miedziane rurki. Pokazywała zdjęcia. Niebywałe. Dzień zakończył się około 24:00. Czas spać. To był wspaniały dzień, pełen występów, kreatywności i dobrej energii.
Pewna Ruda ze Śląska
Zamiast radośnie pląsać,
Wybrała się wieczorem
Drogi ślepca torem,
Stał się cud!
Przestała się dąsać!
Wtorek – 16.06.2015 r. – drugi dzień ciasta! Sernik w wykonaniu Marty i Jacka!
Czas przemykał mi pomiędzy palcami coraz szybciej. Świadomość, że jesteśmy już w połowie budził we mnie i lęk i dumę. Lęk – bo jak to tak? Przecież dopiero przyjechaliśmy, dopiero stworzyłam więzi i już niedługo będziemy się rozdzielać? Poza tym jest jeszcze tyle do zrobienia… Duma – bo jak to tak?! Przecież wykonaliśmy kawał naprawdę dobrej i solidnej roboty! W mojej wiewiórczej głowie nie mieściło się, jak można było zrobić tyle w tak krótkim czasie. Było coś jeszcze – zmęczenie. Zwykłe ludzkie znużenie, wyczerpanie i przemęczenie mózgu. Prześwietlanie swojego „ja” w takim natężeniu jak tam, dawało mocno popalić. Z taką mieszaniną uczuć zasiadłam do kolejnej rundki i kolejnego dnia pracy. Było trochę o powinności i przymusie, trochę o problemach społecznych przy obieraniu jabłek, trochę o przegadywaniu rzeczywistości. Jednak inaczej niż wcześniej… spokojniej. Miałam wrażenie, że klimat miejsca udzielił się na całego. W końcu byliśmy absolwentami i doskonale potrafimy sobie dać radę. Co jakiś czas Carter częstował nas drobną przerwą muzyczną, a Lech porywał dziewczyny do tańca by nauczyć nas porzucania kontroli. Po raz pierwszy tańczyłam walca! Zamknęłam oczy i dałam się ponieść… i płynęłam, i płynęłam, i płynęłam… i raz, dwa, trzy… i raz, dwa, trzy… Da się!
Popołudnie wypełniło słodkie lenistwo i wyciszenie – wycieczki nad wodospad, długie spacery, deklamowanie wierszy krówkom na polu, uczeniu tańca hula, pogrywaniu w piłkę… Błogość.
Ponadto podsumowaliśmy dokonania po pierwszej połowie wyjazdu oraz wykonaliśmy najmilsze ze wszystkich ćwiczeń – wypisywanie pozytywnych przymiotników na plecach. W głowie się nie mieści ile może radości sprawić kawałek kartki A4, zapisanej szczerze przez grupę. Obecnie ta kartka ma swoje specjalne miejsce w moim mieszkaniu…
Wieczór tym razem kulturalnie urozmaicił nam Jacek, który deklamował wiersze Marty z tym swoim aktorskim zacięciem. Uśmiech nie schodził z mojej twarzy już do samego końca dnia.
Litości! Chcemy więcej kobiecości!
Tańców hula, wianków, jogi,
rozmów, gracji i słuchania…
Oraz ZERO przeklinania!
MAJ.
Środa – 17.06.2015 r.
Pracowaliśmy nad złością. Terapeuci wykorzystali naturalny konflikt, który wydarzył się w trakcie. Wyciągnęliśmy wnioski, że łagodzenie konfliktu na siłę nic nie daje, bo stan ten nadal się utrzymuje w osobach skonfliktowanych. W stanie złości nie należy podejmować decyzji i kategorycznych kroków. Lepiej uciec niż kopać się z koniem (bajka o małym rycerzu). Podczas tego fragmentu treningu terapeuci przekazali nam np. takie złote myśli jak to, że złości nas niemożność okazania złości. Złościmy się, że nie zaspokajamy swoich potrzeb. Złość to często znak, że powinniśmy o siebie zadbać. Że złości nas często fakt, że nie mamy rozwiązanych spraw lub problemów. Jeśli źle się wysypiamy, to nie możemy dobrze przeżywać dnia i czerpać z tego radości. Oceniania nie można uniknąć, ale można zmienić stosunek do oceniania – nabrać dystansu. Należy uważać – jeżeli czuję, że jestem zły/zła, zdenerwowany/a, niewyspany/a – nie podejmować w takim stanie akcji naprawy świata.
Trening do obiadu był bardzo intensywny. Na obiad był buchty z jagodami (love!). Dla zdecydowanej większości, bo na czas treningu zdecydowana większość postanowiła zostać wegetarianami. Przestał padać deszcz i niebo bardzo pięknie się rozgwieździło i postanowiliśmy późnym wieczorem pójść nad wodospad. Spadające gwiazdy przypominały nam o naszych marzeniach. Kilka ochotniczek prowadzonych przez Artura wskoczyło pod wodospad. Było tak ciemno, że było tylko słychać ich wrzaski i krzyki. Ten intensywny dzień skończył się spokojnie i w atmosferze refleksyjnych dyskusji.
POrozmienie bez przeMOCY!
lub
poROZUMIENIE bez przemocy
MOC
Resetując program złości,
Idziesz drogą wprost – MIŁOŚCI.
Czwartek – 18.06.2015 r.
Nadszedł dzień na który wszyscy czekaliśmy z niecierpliwością! Dzień firewalk! Na ten dzień Lech i Carter postanowi z nami omówić kwestię lęku i niepewności siebie. Po porannej rundce na której dopięliśmy tematy z dnia poprzedniego, poszliśmy w las wyposażeni z rękawice i siekiery. Ze śpiewem na ustach, motywowani (afirmowani) przez przodownika pracy w postaci Marka podzieliliśmy pomiędzy siebie obowiązki. Cześć z nas znosiła drewno z lasu, kolejni krzesali pnie z gałęzi za pomocą siekier, a ostatnia brygada układała pnie w stosy. Praca choć ciężka, sprawiała nam wiele przyjemności i dobry humor nie opuszczał nas, aż do przyjazdu Józka (który przyjechał prosto od dentysty…). Ładowanie na samochód i transport drzewa. Po rozładowaniu pali przygotowaliśmy stos i dumni ze swej pracy poszliśmy na obiad. Atmosfera zagęszczała się. Do nowicjuszy powoli dochodziło na co tak naprawdę się zdecydowali. Pojawiły się pierwsze wątpliwości i lęki. Próby racjonalizowania i naukowego tłumaczenia fenomenu chodzenia po ogniu. Jednym słowem – panika ;).
O 18:00 Lechu zebrał naszą ekipę pod wiatą. Rozpaliliśmy ognisko i nastąpiły przygotowania. Na początku pełne wątpliwości, jednak z upływem czasu atmosfera zaczęła nabierać powagi i duchowości. Gdy zaszło słońce zebraliśmy się przy stosie i z pieśnią na ustach zaczęliśmy się łączyć w krąg. Byliśmy skupieni i radośni. Ufaliśmy, że wszystko będzie dobrze. Nim każdy z nas zapytał o wewnętrzną zgodę na przejście przez „płonący dywan”, śpiewaliśmy – „Krocz, krocz, krocz, krocz, przez węgielków mnóstwo. Wesoło, wesoło, wesoło, wesoło, strach to jest oszustwo!” i wiele innych pieśni. I faktycznie – strach to oszustwo! Przeszliśmy wszyscy w pięknej, duchowej atmosferze . Bez lekceważenia i w poczuciu harmonii. EUFORIA i RADOŚĆ – tak można opisać dalszą część wieczoru.
Ciosanie,
Krzesanie,
Stosu układanie,
Już czas,
Krocz, krocz, krocz,
Przez węgielków mnóstwo,
Wesoło!
Razem!
W ogień!
Przyjaźń!
Wdzięczność!
Spokój…
Duma,
Duch.
To zostanie, to jest…