PODSUMOWANIE PRACY W PODSTAWOWYM PROGRAMIE TERAPII – UZALEŻNIENIE OD ALKOHOLU
Był 4 marca 2007 roku – niedziela. Rano obudziłem się z kolejnym kacem. Całe dotychczasowe moje życie bowiem wyglądało jak jeden gigantyczny kac.
Wiedziałem też, że zaraz wyjdę z domu i się napiję. Obiecałem wtedy też żonie, że wrócę trzeźwy. Jedno – no góra dwa piwa. Myślałem też wtedy, że dam radę dotrzymać danego słowa. Nic z tego. Wróciłem jak zawsze – kompletnie pijany.
Poniedziałek rano. Powtórka z dnia poprzedniego ( głowa pęka, żołądek wywraca mi się na 2 stronę a w ustach potworna suchość ). Jest jeszcze jeden mały problem. Początek tygodnia a więc powinienem iść do pracy. Jednak nie mogę ruszyć się z łóżka. Zaraz zadzwonię do kierownika i poproszę o urlop – któryś z kolei.
Jedyne, o czym marzę to napić się.
Żona nie idzie do pracy. Cholera – myślę sobie, teraz znowu się zacznie marudzenie, a ja niczego innego nie pragnę jak upić się znowu.
Nie jestem w stanie rozmawiać, choć żona mnie prosi.
Nawet znajoma opiekunka, której dowozimy Kamila przed pracą musiała się specjalnie pofatygować do nas do domu, aby go zabrać. Znowu wstyd. Ale mam to głęboko gdzieś tak bardzo chce mi się pić.
W końcu około południa jestem w stanie wstać z łóżka. Kolejne prośby żony, abym coś z sobą zrobił. Ewa mówi mi, że jedzie z Kamilem do mamy i nie wie czy wróci na noc. Mam się zastanowić, co dalej zrobić, bo ona już tak dłużej nie może. Fakt już od dobrych kilku/kilkunastu miesięcy żona próbuje mnie namówić na leczenie, lecz bezskutecznie.
Pamiętam ten moment doskonale. Jak siadamy z Ewą w kuchni przy stole, a po policzkach spływają jej łzy bezradności. Jest mi wstyd – po raz kolejny. Siedzimy w milczeniu. Ta przerażająca cisza jest nie do zniesienia. Jak na filmie w przyśpieszonym tempie przebiega mi przez myśl całe moje pijane życie. Niedotrzymane obietnice, nieodpowiedzialne zachowanie.
Próbuje spojrzeć wewnątrz siebie. I dochodzi do mnie dziwne uczucie. Coś takiego jak bym chciał szaleńczo uciekać, bo czegoś się boję a nogi mam skrępowane i nie mogę się ruszyć. Mam już dość tego uciekania.
Wydaję mi się, że wtedy po raz pierwszy poczułem … bezsilność.
Daj mi ten numer telefonu – proszę. Mówię tak cicho, że na początku sam siebie nie słyszę.
Ten numer do poradni – dodaję.
Powoli, wręcz z namaszczeniem wystukuje cyfry na klawiaturze telefonu.
Tak, można przyjechać – słyszę w słuchawce.
Odkładam telefon.
Pojedź tam ze mną – potrzebuję Cię – mówię do żony.
Ewa cały czas mnie obserwuje. Patrzę jej prosto w oczy i widzę zdziwienie.
Już nie płacze i widzę jej niedowierzanie.
Jestem w ośrodku. Sekretariat.
YYY, bo ja… yyy plączę się – nie potrafię wykrztusić z siebie słowa. Mam problem … yyy tzn. nie wiem z alkoholem chyba mam.
Akurat trafiłem na zły moment, przed społecznością i w dodatku jedyny terapeuta ma zaraz spotkanie indywidualne.
Czy może Pan przyjść później?
NIE – wolałbym teraz. Sam jestem zdziwiony moją asertywnością.
To zapraszam słyszę od faceta, który stoi za moimi plecami i przedstawia się jako Krystian.
Kilka krótkich pytań. No tak 6 na 6 – mówi Krystian.
Widocznie robię głupią minę, bo zaraz wyjaśnia: 6 objawów na 6 możliwych – żeby zostać zdiagnozowanym za alkoholika wystarczy odpowiedź twierdząco na 3, no 4 pytania. A Ty odpowiedziałeś tak na wszystkie 6.
Do końca życia też nie zapomnę, jak Krystian po chwili rozłożył ręce.
Nie wiem dlaczego, ale skojarzył mi się wtedy z posągiem Jezusa w Rio de Janeiro.
Masz dwie drogi – pierwsza to nie pić i chodzić na terapię mówi powoli, a ja patrzę na jego wyciągnięta lewą dłoń, albo pić dalej i wtedy będzie jeszcze gorzej…
Znowu próbuję dostrzec coś – tym razem na prawej ręce.
Ale nie widzę nic.
Nie muszę.
Bo czuję wewnętrzny spokój. W tym momencie chciałem powiedzieć Zgadzam się na wszystko tylko ze mną coś zróbcie.
Wychodząc z ośrodka dostaję zaproszenie na społeczność.
Za 2 godziny jestem z powrotem w ośrodku. Pełna sala ludzi i coś mówią. Dziwne uczucie jestem tu nowy i nie wiem, co mówić, ale podświadomie czuję się bezpiecznie i dobrze mi z tym.
Pierwsze zajęcia na grupie i pierwsze spotkania indywidualne, do tego dochodzi społeczność. Mijają kolejne dni. Ciekawi i interesuje mnie to.
To taki mały wycinek psychologii. Zawsze interesowały mnie te zagadnienia, a jeszcze w dodatku, kiedy mogę praktykować na samym sobie.
Kiedy zacząłem świadomie trzeźwieć? Chyba już na samym początku mojej terapii. Wtedy, kiedy przyszedłem do ośrodka. Nad swoim piciem rozmyślałem już bowiem od dłuższego czasu. Zdawałem sobie sprawę, że musze przestać pić i zacząć zmieniać dotychczasowe życie.
Jeśli miałbym sobie przypomnieć najważniejsze wspomnienia z tamtego okresu to od razu przychodzą mi do głowy zajęcia z grupy I. Rozliczenie okresu picia i konkretne przykłady. Pamiętam jak Serafin czytał, którąś ze swoich prac i wspominał o swoim synu. Styl pisania Serafina, tak obrazowy, zawsze powodował u mnie bardzo silne emocje. To głównie jego prace sprawiały, że przed moimi oczyma stawał mój pijany świat i bardzo silnie na mnie oddziaływał.
Do końca życia też nie zapomnę, jak przy czytaniu prac innych kolegów głos im się łamał. To było tak szczere, że wyzwalało u mnie najsilniejsze emocje.
Zdarzają się też momenty i trudne. Najgorzej jest wtedy – gdy dopada mnie bezsilność, kiedy „coś nie idzie po mojej myśli”. Myśl o alkoholu pojawia się natychmiast. Czasami sama zaraz przemija, czasami trwa to dłuższą chwilę. Ciężko bowiem jest mi „przeprogramować” moje myślenie, którego uczyłem się przez 16 lat, w tak krótkim czasie jak niecały rok mojego trzeźwienia.
Na pewno wiedza, którą nabywam na zajęciach grupowych jest mi przydatna w codziennym życiu. Metoda RET, radzenie sobie ze złością czy lękiem, jak również ogólna wiedza na temat mechanizmów choroby alkoholowej pozwala mi trzeźwieć.
Sporo też słyszałem o zbawiennym działaniu obozu terapeutycznego.
Nie miałem tej przyjemności uczestniczenia w wyjeździe wrześniowym, gdyż akurat kończyłem 1 grupę, a jeśli chodzi o tygodniowy wyjazd i wyłączenie się w tym czasie z życia zawodowego i rodzinnego muszę to zaplanować wcześniej.
Jednak pozytywne opinie mobilizują mnie do ujęcia w moich planach wyjazdu wiosennego.
Często też spotykam się z pytaniem: z czego musiałem zrezygnować albo co inwestuje w swoje trzeźwienie?
Obydwa te stwierdzenia mają dla mnie wydźwięk negatywny. Inwestycja to coś, co zdobywa się wielkim wysiłkiem a rezygnacja to coś, czego jestem pozbawiony. Ja tak nie uważam. Nie robie nic z wielkim wysiłkiem lub tym bardziej wbrew własnej woli. Trzeźwienie wg mnie to kolejny etap mojego życia. Przejście dalej.
Teraz, kiedy nie pije mam więcej czasu dla siebie, dla rodziny.
Mogę pozwolić sobie również na szczerość, uczciwość. Nie muszę oszukiwać siebie, innych i żyć w ciągłym strachu. To bardzo przyjemne uczucie, którego mogłem doznać chyba tylko wtedy, kiedy byłem dzieckiem.
Nie wiem czy moja rodzina uczestniczy w moim zdrowieniu. Chyba tak. Ale najważniejsze jest to, że moja rodzina czerpie dużo zysków z tego, że ja trzeźwieję.
Powoli zaczynam planować swoje życie pod kątem trzeźwienia. Szczególnie teraz, na przełomie roku, ponieważ utarło się, że Nowy Rok to dobry okres do przyjmowania następnych wyzwań i składania kolejnych obietnic.
Na koniec chciałbym podsumować swoją pracę ostatnią sceną z filmu „Szeregowiec Ryan”: główny bohater już w podeszłym wieku stoi nad grobem porucznika, który wraz ze swoim oddziałem uratował życie Ryan’owi.
Po chwili podchodzi do niego żona, której zadaje pytanie: Czy byłem dobrym człowiekiem? Czy zasłużyłem na to?
Chciałbym także kiedyś u schyłku życia, tak jak szeregowiec Ryan, usłyszeć twierdzącą odpowiedź od bliskiej mi osoby.
Sebastian, alkoholik, 310 dni abstynencji od alkoholu